***
W dniu przylotu Jeana Olga nie może być na lotnisku, nie zna zresztą godziny. Praktyczna strona życia jest Jeanowi obca, w telegramie jest tylko data, nie wiadomo skąd i o której przylatuje jego samolot. Olga czeka w mieszkaniu, w rozterce: czy da sobie radę? Czy go nie okradną? Jak dotrze do Lublina? Czym przyjedzie z dworca? Kiedy wreszcie tu będzie? Gdy o 23.00 Jean staje w jej drzwiach, oboje mają łzy w oczach. Już dobrze. Nareszcie.
W dniu przylotu Jeana Olga nie może być na lotnisku, nie zna zresztą godziny. Praktyczna strona życia jest Jeanowi obca, w telegramie jest tylko data, nie wiadomo skąd i o której przylatuje jego samolot. Olga czeka w mieszkaniu, w rozterce: czy da sobie radę? Czy go nie okradną? Jak dotrze do Lublina? Czym przyjedzie z dworca? Kiedy wreszcie tu będzie? Gdy o 23.00 Jean staje w jej drzwiach, oboje mają łzy w oczach. Już dobrze. Nareszcie.
Ile
to tygodni? Trzy, cztery? Jego twarz, którą poznawać trzeba na
nowo. Włosy długie, za długie. Zapach, który przyniósł ze sobą,
to woń pociągu, podróży. Tylko usta tak samo zachłanne. Jesteś.
Jesteś.
-
Przepraszam, nie mogłam być na lotnisku. Bardzo się o ciebie
martwiłam. Jaką miałeś podróż? - Olga widzi, że Jean jest
zdenerwowany, nie jest to zwykłe zmęczenie. - Czy coś się stało?
-
Nie spodziewałem się tego. Nie rozumiem.
-
Czego nie rozumiesz?
-
Ten kraj. Tu jest koszmarnie. Dworzec w Warszawie jest straszny,
straszny! - wybucha Jean. - Brudno, okropni ludzie, niegrzeczni. Nie
można się dogadać w żadnym języku.
-
Ale jakoś dałeś sobie radę. A w Lublinie?
-
Pokazałem taksówkarzowi kartkę z adresem.
-
Mądry chłopczyk. Usmażę ci befsztyki - Olga wyciąga z lodówki
garnek z zabejcowaną wołowiną. Jean patrzy z przerażeniem na
zielonkawe mięso.
-
Nie jestem głodny - protestuje nieśmiało.
Olga
wybucha śmiechem.
-
Nie bój się, to tylko marynata. Musiałam tak zrobić, bo mięso
udało mi się zdobyć trzy dni temu. Jeśli będzie niesmaczne, to
po prostu nie zjesz, dobrze?
Jean
odprężony, zajada befsztyki z ryżem. To pierwszy posiłek, jaki
dla niego przygotowała.
-
Kiedy czekałem na dworcu, zauważyłem, że wielu ludzi ma bardzo
stare torby plastikowe. Dlaczego?
Olga
wzrusza ramionami.
-
A jak jadłem banana, wszyscy się na mnie gapili. Wytłumacz mi, o
co chodzi?
-
Myślę, że ostatnio jedli banany na Boże Narodzenie. Jak mieli
szczęście.
Olga
wychodzi do pracy na parę godzin dziennie, zaleta bycia
nauczycielką. Jean zwiedza miasto, a potem zasypuje ją dziecinnymi
pytaniami.
-
Jak to możliwe, że w sklepach nie można nic kupić? Dlaczego
ludzie stoją w kolejkach, skoro nic nie ma? Zrobiłaś zakupy? Jak
ci się udało?
Któregoś
dnia czeka przed szkołą, z tajemniczą miną trzymając coś za
plecami.
-
To dla ciebie - uśmiecha się. - Szukałem czegoś ładnego.
Mały
fioletowy flakonik z bukiecikiem sztucznych fiołków.
Bazar,
oaza obfitości w powszechnej nędzy: olbrzymie soczyste gruszki,
różnobarwne śliwki, papryka, orzechy, pomidory. Jean odprężony.
-
Czy nie można tu kupić wina?
Więc
do Peweksu. Już przy wejściu podchodzi do Olgi daleki znajomy, raz
spotkany w towarzystwie kolegi.
-
Może masz sprzedać bony, trzeba mi na szampon dla dziecka. Tylko 80
centów - nalega widząc jej wahanie.
-
Tyle mogę ci sprzedać - Olga zgadza się bez entuzjazmu.
Finalizują
transakcję pod niechętnym okiem kasjerki. Jean wybiera Beaujolais,
kawę, słodycze, papierosy. Kiedy wraca do Olgi, jej rozmówca nagle
staje się natarczywy.
-
Ty, słuchaj, to jest cudzoziemiec? To może macie więcej do
sprzedania?
-
Nie.
-
Dobrze płacę.
-
Słuchaj - cedzi Olga - odejdź. Sprzedałam ci bony tylko dlatego,
że jesteś kolegą Marka. A teraz zostaw nas w spokoju.
Jean
jest zirytowany.
-
Czego on chciał?
-
Niczego, daj spokój, nic się nie stało. Znajomy kolegi, ale już
nie mój.
-
Dlaczego mi nic nie chcesz wyjaśnić? - złości się Jean.
-
Posłuchaj, jest tu masa takich ludzi, ale oni nie muszą nas
obchodzić. To był głupi facet. Wziął mnie za kogoś, kim nie
jestem. Już o nim zapomniałam.
-
To jest okropne i niemoralne! - Jean ma zaciśnięte szczęki, jest
wściekły.
-
Co? Ten facet? Co on cię obchodzi?
-
Ten sklep! Dlaczego tu jest wszystko, a w innych sklepach nie ma nic?
- gorączkuje się.
-
Może powinieneś się cieszyć, że kupiliśmy wino?
-
Ale czy nie widzisz, że to jest niesprawiedliwe i niemoralne?
-
Pewnie masz rację - Olga mówi zmęczonym głosem - ale czasem robię
w takich sklepach zakupy. Dla mnie lepiej, że istnieją. Wyobraź
sobie, że nie mam ochoty stać w kolejkach. A bez pewnych rzeczy
czasem trudno się obejść.
-
Zawsze jestem przeciwko władzy. Zawsze jestem w opozycji!!!
-
Uważasz, że ja też powinnam być w opozycji? Strajkować,
rozlepiać plakaty? Może pikietować Peweksy - ironizuje Olga. - Ale
wtedy nie miałabym czasu dla ciebie.
Jak
mu cokolwiek wytłumaczyć, skoro sama niewiele rozumiem.
Powiedziałam: przyjedź, zobacz. Przyjechał, zobaczył, jest
oszołomiony. Nigdy dotąd nie interesował się ani historią, ani
geografią, a wobec polityki wystarczało mu być na „nie”.
Więc jak mu wytłumaczyć, że życie może być codzienną walką o
przetrwanie, że zaspokojenie elementarnych potrzeb wymaga nakładu
energii, której nie starcza już na to, by się nad czymkolwiek
zastanawiać.
Oczywiście,
są ci, którzy się buntują. Którzy są przeciw. Niektórzy z nich
pakują walizki, inni już wyjechali. Jak Konstanty.
Można
też ćwiczyć się w sztuce ascezy.
Więc
zamiast mu objaśniać świat, zamykam się z nim w moim podniebnym
azylu z muzyką i książkami.
-
A to znasz? - Olga bierze z półki dwujęzyczne wydanie „Pieśni
o miłości i śmierci korneta Krzysztofa Rilke”. - Proszę,
przeczytaj mi na głos. Tu w Polsce wielu ludzi nie lubi brzmienia
języka niemieckiego, a ja zawsze wtedy myślę o Rilkem.
”Reiten,
reiten, reiten, durch den Tag, durch die Nacht, durch den Tag.
Reiten, reiten, reiten.”
„Konno,
konno, konno - tak przez dzień, tak przez noc, znów przez dzień”
On
czyta, ona słuchając spogląda na tekst na sąsiedniej stronie.
-
Teraz ja ci coś przeczytam. W innym nielubianym w Polsce języku.
„Nie
żaleju, nie zowu, nie płaczu
Wsio projdiot, kak s biełych jabłoń dym...”
-
Przetłumacz.
-
To o przemijaniu. Zabił się, mając 30 lat. - Olga znajduje wśród
papierów zdjęcie pięknego, smutnego chłopca. - Opowiedz mi o
swoich lekturach - prosi.
-
Alain - Fournier, czy coś ci to mówi?
-
Nie.
-
Jego powieść, „Le Grand Meaulnes”. Bardzo piękna, chciałbym,
żebyś ją przeczytała.
-
Nie wiem, czy była tłumaczona. Poszukam.
-
Słuchałem radia, ale ciągle gadali. Dlaczego nadają tak mało
muzyki? I ciągle używali jednego słowa : „skiego”. Co to
znaczy? Ciągle mówili „skiego”.
Kiedy
to się stało? Chyba w taksówce, gdy płaciła za przejazd. Siatki,
torebka. Pierścionek był luźny.
-
Kupię ci nowy.
-
Nie o to chodzi.
Jakby
ktoś ścisnął serce żelazną obręczą.
-
To jest ważne i muszę ci to powiedzieć. Rozmawiałem z Mireille.
To było straszne. Muszę odejść z pracy, nie mogę tam pozostać.
Nie możemy pracować razem.
-
Dokąd odejdziesz?
-
Poprosiłem ją i zgodziła się mi pomóc, ma znajomego w
ministerstwie. Może coś znajdzie. Nie w Strasburgu. Muszę do niej
zadzwonić, ale jak to zrobić? Mam iść na pocztę?
-
Czekałbyś godzinami na połączenie. Zadzwonimy od Magdy.
Z
rozmowy telefonicznej nic nie wynika. Odpowiedź przyjdzie za 3 dni.
Mireille wyśle telegram.
AUTRE
POSSIBILITE TERRES AUSTRALES
-
Co to takiego? Australia?
-
Tak. Nie, dalej na południe. Jak to się nazywa?
-
Antarktyda?! - Olga blednie.
-
Cicho, już dobrze, nigdzie nie pojadę, nie pojadę na Antarktydę,
nigdy! - Jean całuje jej usta, oczy, włosy.
Jego
skóra ma zapach miodu i ziół, zapach trawy wysuszonej wiatrem i
piniowego lasu. Zatracamy się w sobie, nasze ciała nie rozpoznają
już swoich granic, jesteśmy jednym, jesteśmy oceanem, powolnym
rytmowi przypływu. Jak długo to może trwać? Czy może nie kończyć
się nigdy? Nie zasypiajmy, nie odchodźmy jeszcze. Moja skóra jak
najcieńszy jedwab, gładka i matowa, zatrzymuje twoje dłonie, prosi
o więcej.
Wieczór.
Na ścianę pada cień głowy Jeana. Olga bierze ołówek do powiek i
grubą kreską obrysowuje kontury.
_________________________________
Reiten...
Rainer
Maria Rilke „Pieśń
o miłości i śmierci korneta
Krzysztofa
Rilke”
s.8 i 9, przekład Adama Włodka, Wydawnictwo Literackie 1976
Nie
żaleju... Sergiusz
Jesienin „Poezje”
Wydawnictwo Literackie 1975 s.80; poniżej przekład Tadeusza
Nowaka:
Nie
przeklinam, nie płaczę, wyklęty,
Wszystko
minie jak z jabłoni dym...
Alain-Fournier
„Le Grand
Meaulnes”;
edycja polska
„Mój przyjaciel
Meaulnes”
w przekładzie Anny Iwaszkiewiczowej PIW 1988
© 2014 Alina L
All rights reserved. Any unauthorised copying will be an infringement of copyright.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz