Magda
przyjechała do portu w Nyneshamn z „sąsiadem”, jak go
przedstawiła, Svenem. Jasnowłosy, w pogniecionym, ale czystym
podkoszulku i dżinsach. Nieśmiały uśmiech.
-
Poznaliśmy się biegając w parku, czasem jeździmy na wycieczki
rowerowe, ale nic poza tym - uprzedziła. - Zobaczysz, jak tu
pięknie. Sven obiecał, że pożyczy dla ciebie rower.
Jadą
drogą wśród lasów, to znów mijają rozległe zabudowania
przemysłowe. Uderzająca czystość i porządek. Wydaje się, że
nawet fabryki żyją w harmonii z naturą. Jasne światło poranka
przebija się przez lekką mgiełkę, lecz za chwilę chmury
zakrywają słońce.
-
A jak w pracy? - pyta Olga.
-
Idę jak burza, świetna aparatura. Profesor dał mi wolną rękę.
-
Towarzystwo?
-
Wiesz, oni tu raczej zachowują dystans. Nie zapraszają do domów.
Raz zaprosili mnie profesorostwo, więc się zrewanżowałam, a z
kolegami chodzi się do kantyny na lunch, i tyle - wzrusza ramionami
Magda.
-
Mężczyźni? Skoro ten tutaj to tylko sąsiad - nie daje spokoju
Olga.
-
Nic ci nie powiem - śmieje się Magda. - Chyba że mnie upijesz.
Magda.
Wielkie, ciemne włosy, tańczące wokół głowy. Oczy brązowe ze
złotymi refleksami. Mlecznomiodowa skóra, która w słońcu
Południa szybko ciemnieje, ale tu zachowuje blask. Niewidoczny
makijaż, srebrne cienkie bransoletki na przegubach, maleńki
zegareczek. Olga to niemal jej negatyw, z jasnymi, prostymi włosami.
Rusałka o zielonych oczach.
Dom,
w którym mieszka Magda, to hotel dla naukowców. Zbudowany w centrum
Sztokholmu, przy jednej z przelotowych ulic, nieco na uboczu.
Półkolisty budynek otaczający duży dziedziniec. Niewielu Polaków,
tylko jedna rodzina z dziećmi.
-
Żyjemy tu anonimowo, znam zaledwie parę osób. Tutaj obcy ludzie
mówią ci „cześć”, nie udają, że jesteś powietrzem, jak to
bywa u nas. Niewiele z tego wynika, ale jakoś przyjemniej żyć.
Więc
jestem wreszcie na Zachodzie. Nie powinnam tu być, bo mnie
zwyczajnie na to nie stać, ale dzięki przyjaciółce mogę udawać
turystkę, nie muszę pracować, mogę sobie spacerować po mieście,
oglądać wystawy i próbować zapomnieć... boli, nawet jego imię
boli...
Niewielki
pokój z aneksem kuchennym i łazienką Magda zamieniła w dom.
Kolorowe świece i serwetki na stole, zdjęcie mamy z psem.
-
Gdyby mnie tak nie gnało po świecie, miałabym gromadę zwierzaków.
Biedny Łajdus, kiedy przyjeżdżam, nie wierzy własnym oczom. Muszę
się do niego odezwać, żeby mnie poznał - mówi Magda. - Sven, czy
mógłbyś zrobić nam drinki? A może piwo?
Wysoki,
postawny i małomówny, Sven ożywia się, zadowolony, że wreszcie
go dostrzeżono. Krząta się wyjmując z lodówki piwo, napełniając
szklanki. Pijąc rozmawiają o Polsce, strajkach, wiecznych brakach w
zaopatrzeniu. Magda gotuje makaron, robi szybki sos z pomidorów,
czosnku i oliwy.
Po
kolacji Sven żegna się niechętnie, Magda go nie zatrzymuje. Olga
serdecznie dziękuje za pomoc. Zobaczą się jutro.
Wieczorem,
gdy we dwie siedzą na balkonie sącząc drinki, Magda wkłada do
radiomagnetofonu kasetę ABBy z przebojami ich bułgarskich wakacji.
-
A pamiętasz, jak się zgubiłyśmy na polu kukurydzy?
Magda
była ostatnio pochłonięta swoimi sprawami: badaniami w
tajemniczej, niedostępnej dla profanów dziedzinie biologii,
seminariami, stypendiami, podróżami tu i tam. Dzięki tym wyjazdom
i wiążącym się z nimi zarobkom mogła ignorować uciążliwość
życia w Polsce: kolejki, kombinacje z kartkami na żywność, puste
sklepy. Oszczędnie gospodarując pieniędzmi, ubierała się na
wyprzedażach w Berlinie i Paryżu, w Polsce żyjąc tak, jakby
wpadła tylko na chwilę: podejmując przyjaciół egzotycznymi
potrawami i opowieściami o świecie. Niezrównana pani domu, motyl
sprawiający wrażenie, że zaraz odleci - i tak było, w pół dnia
pakowała walizkę („mam taki system, że wszystko mi się mieści”)
i odwożona przez kogoś ze znajomych na Okęcie znikała na jakiś
czas dzięki dobrodziejstwu służbowego paszportu.
-
Nie masz ochoty zostać? - pyta Olga. - Przecież bez trudu
znalazłabyś pracę na uczelni.
-
To wszystko tylko tak ładnie wygląda, Oleńko. Póki jestem
gościem, są mili, bo nie stanowię dla nich konkurencji. Ale gdybym
chciała zostać? O, to byłby kłopot. Nie byliby zachwyceni.
-
A Stany?
-
Myślałam o tym. Z zawodowego punktu widzenia to byłoby rozsądne.
Ale chyba nie umiałabym tam żyć. Byłam, widziałam, czułam się
jak na Księżycu - wzdycha Magda. - Odżywam w Polsce, chociaż
jest ciężko. Imprezy do rana, ale i ważne rozmowy. Kiedy tu
jestem, bardzo mi tego brak. Próbowałam z nimi, i wiesz co? Smutek
i klęska. Jesteśmy z innych planet.
-
Na czym właściwie polega problem?
-
Trudno to wytłumaczyć inaczej niż różnicą kultur. Ich bawi co
innego, inne mają zwyczaje. Jak cię zaproszą na kolację, twoja
porcja jest ściśle odmierzona, ciastka na deser wyliczone. Nie
wiem, może to lepsze niż nasz polski zwyczaj nakłaniania gości do
jedzenia, ale czuję się nieswojo.
Magda
wstaje, sięga po puste szklanki.
-
Zrobię jeszcze drinka, dobrze, że przywiozłaś Wyborową.
Sprawdzali cię?
-
Niestety. Gdybym miała drugą butelkę, przepadłaby.
-
Mówiłam ci, oni mają bzika na tym punkcie. Pokażę ci sklep z
alkoholem. Ceny nie z tej ziemi - podaje Oldze szklankę napełnioną
sokiem pomarańczowym z wódką i lodem.
-
Na pohybel - wznoszą toast .
-
A ty - pyta nagle Magda - dlaczego nie chciałaś jechać z
Konstantym?
-
Co bym tam robiła, polonistka ze szkolną angielszczyzną? Co poza
sprzątaniem domów ma mi do zaoferowania amerykański raj? -
ironizuje Olga.
-
Nie przesadzaj, jesteś zdolna, szybko nauczyłabyś się języka i
jakiegoś sensownego zawodu.
-
Kiedy ja lubię pracę w szkole, wyobraź sobie. Mam świetne
dzieciaki. Jest też inny powód. Kochałam Konstantego, nadal go
chyba kocham, ale już od dawna nie byłam z nim szczęśliwa. Gdybym
wyjeżdżała, zrobiłabym to dla niego. A nie chciałam już nic dla
niego robić i myślę, że on przyjął to z ulgą.
-
No tak, obie mamy powody, żeby wracać. Kiedy tu jestem, tęsknię
za domem jak pies, za to pierwsze pół godziny na ojczystej ziemi
sprawia, że mam ochotę uciekać. Urzędnicy, którzy skwapliwie
korzystają z tej odrobiny władzy, jaką im dano, obezwładniające
chamstwo, bure ulice i cała reszta. Jeśli zapomnę tutaj zaopatrzyć
się w podpaski, muszę przekupić panią z apteki kawą z Peweksu.
Ale, do diabła, zebrało nam się na smutki! Jutro wrócę wcześniej
z pracy, pojedziemy na wycieczkę rowerową, jeśli chcesz. A teraz
spać, rany, już po północy!
W
poniedziałkowy poranek Olga nawet nie słyszy, kiedy Magda wychodzi
z domu. Ćwierkanie wróbli i promienie słoneczne przenikające
przez jasne, płócienne zasłony budzą ją o 10.00. Wychodzi na
balkon. Po trawniku, okalającym wewnętrzny, półkolisty
dziedziniec, kica zając. W niewielkim brodziku pływają kaczki
krzyżówki. Olga uśmiecha się do siebie i świata.
Na
stole klucze i kartka od Magdy: „Będę o trzeciej.” Po kąpieli,
z herbatą i tostami z dżemem siada na balkonie. Z nieodległej
ulicy słychać szum samochodów, klaksony, ale tutaj panuje spokój,
w opuszczonej piaskownicy nikt się teraz nie bawi. Przez uchylone
okna dobiegają odgłosy porannych porządków, ale w większości
mieszkań panuje cisza. Ludzie, którzy tu mieszkają, przyjechali do
pracy. Tylko nieliczni są z rodzinami.
Olga
ubiera się w białe spodnie, wzorzyste poncho. Za hotelem rozciąga
się niewielki park, ścieżki prowadzą w stronę wody, do portu
jachtowego. Drzewa, małe brązowe domki, pomost nad wodą. Kaczki
podpływają do brzegu. Starszy mężczyzna idzie z psem, spuszcza go
ze smyczy: zwierzak pędzi do ogrodzonej żelaznym płotkiem,
wysypanej kamykami „psiej ubikacji”. Po chwili wraca merdając
ogonem i zaczyna szczekać na kaczki.
Zanim
wróci Magda, risotto będzie gotowe.
-
O, coś tu pachnie! Risotto? - zagląda pod pokrywkę.
-
No cóż, dyżurne danie moich prywatek.
-
Oczywiście, pamiętam. Chłopaki nadal zmiatają każdą ilość?
-
Jasne. Piotruś wylizuje garnek.
-
Wiesz, że dopiero teraz przypomniałam sobie o istnieniu
Konstantego. Od rana nie poświęciłam mu ani jednej myśli -
zdumiewa się Olga.
-
Będziesz uleczona, córko, uwierz mi - puentuje Magda, wznosząc
toast szklanką soku pomidorowego.
Rowerem
po bocznych drogach, najpierw przez osiedle wieżowców, obok ładnej
parterowej szkoły, mijając port jachtowy i kąpielisko trafiają do
dzielnicy domków jednorodzinnych, całkiem niepodobnych do tych w
Polsce. Pomalowane na czerwonobrązowo, w rozległych ogrodach. Duże,
czyste okna bez zasłon, za to pełne kwiatów i lamp, które w
zapadającym zmierzchu oświetlają drogę.
Zmęczeni
lądują w hotelu, Sven robi drinki, siada w fotelu wyciągając
długie nogi.
-
Co tak pachnie? - pyta zaintrygowany.
W W piecyku
odświeża się razowiec przywieziony z Polski, do tego smalec ze
skwarkami i kiszone ogórki, przysłane przez mamę Magdy. Sven
pochłania pół bochenka.
Na
niebie szaleństwo kolorów, zorza na zachodzie blednie powoli i
długo jeszcze pozostaje jasnoróżową smugą, gdy wypędzeni z
balkonu przez chłód wieczoru siedzą w pokoju we troje, słuchając
The Doors. Kiedy Sven wychodzi, Magda spogląda na Olgę.
-
Co o nim sądzisz?
-
Milusi.
-
Ale serduszko nie pika – wzrusza ramionami Magda .
-
Szkoda. Dobry chłop.
-
Z mojego punktu widzenia ma istotną wadę. Jest organicznie
niezdolny do flirtu. Chyba nie ma pojęcia, czemu miałby służyć.
Jeśli ludzie się lubią i chcą być razem, po co to komplikować.
Jest przekonany, że gdybym go chciała, powiedziałabym mu o tym. On
ze swej strony zrobił tyle, ile trzeba: zainteresował się mną i
dał mi to do zrozumienia.
-
Taka tutejsza specyfika?
-
Chyba produkt uboczny rewolucji seksualnej.
-
A pamiętasz - śmieje się Olga - tych Szwedów w Unii, w kawiarni?
Tych, co się tak głośno zachowywali?
-
A ty się na nich gapiłaś.
-
Świnio, nie gapiłam się, tylko spojrzałam z oburzeniem, bo
przeszkadzali nam w rozmowie.
-
I jeden podszedł, żeby się z tobą umówić.
-
No i nie mógł zrozumieć, że nie chcę z nim rozmawiać.
-
Chłopu naprawdę było przykro. Jak mogłaś? Był całkiem do
rzeczy.
-
Spadaj na drzewo. Mogłaś go sobie wziąć - oburza się Olga.
-
Ale on chciał ciebie.
-
Akurat, wziął nas za kurewki. Od tej pory nie chodzę do Unii.
Światło
Sztokholmu, zimne światło i przejrzyste powietrze Północy. Woda i
powietrze lekkie i jasne w słoneczne dni, kiedy indziej ciężkie i
nasycone wilgocią. Choć jest sierpień, pogoda płata figle. Poncho
Izy, które dała Oldze na podróż, bardzo się przydaje.
-
Weź jeszcze tę torebkę, pasuje do całości.
-
A ty, co będziesz nosić ?
-
Dam sobie radę, nie marudź. Bóg ci powierzył honor Polek, Oleńko.
Bóg
mi powierzył honor Polek - myśli Olga, oglądając wystawy sklepowe
- lecz ów honor miałby się lepiej, gdyby ceny w tym kraju były
bardziej dostosowane do moich możliwości. Znajdę sposób i na to,
będę kupować po jednej rzeczy, dziś majtki, jutro rajstopy, żeby
nie włóczyć się jak podejrzany oglądacz z podszewką w
kieszeniach, pożerający wszystko głodnym wzrokiem.
_______________
OK, wiem, banalne do bólu. Czy to znaczy, że dzisiaj nie opisałabym tej historii?
_______________
OK, wiem, banalne do bólu. Czy to znaczy, że dzisiaj nie opisałabym tej historii?
© 2014 Alina L
All rights reserved. Any unauthorised copying will be an infringement of copyright.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz