***
Otwieram pudełko z listami. Przez tyle lat nie odważyłam się go dotknąć. Przez tyle lat mówiłam sobie, że jestem szczęśliwa, a jeśli nawet nie szczęśliwa, to przynajmniej bezpieczna. Że już nigdy, nikomu nie pozwolę odebrać sobie spokoju.
Otwieram pudełko z listami. Przez tyle lat nie odważyłam się go dotknąć. Przez tyle lat mówiłam sobie, że jestem szczęśliwa, a jeśli nawet nie szczęśliwa, to przynajmniej bezpieczna. Że już nigdy, nikomu nie pozwolę odebrać sobie spokoju.
Wyjmuję
listy z kopert. Drobne litery, tak charakterystyczne. Te listy nie
wyglądają jak listy. Bo to są wiersze. Nie wiem, czy to jest dobra
poezja (powinnam wiedzieć, to mój zawód) i nic mnie to nie
obchodzi.
Tak,
jak płaczę nad Rilkem, płaczę nad tymi listami.
„Łzy,
łzy, które ze mnie wybuchają.
Moja
śmierci, Murzynie, dźwigaczu
mego
serca, trzymaj mnie pochylej,
by
spłynęły...”
Pierwszy,
znaleziony na wycieraczce (na odwrocie kartki ślad buta):
Olgo,
czy nadal masz chęć zobaczyć skansen? Zadzwoń. J.
Kiedy
dotarliśmy do skansenu, zmierzchało się i brama była zamknięta.
Ale tuż obok zapraszało TIVOLI, wesołe miasteczko. Lubisz się
bać? Zapewni ci to kolejka strachów. Gromada potworów przerazi cię
nie na żarty. Szalona jazda ciemnym tunelem wśród dzikich wrzasków
i wyłaniających się ze ścian straszydeł. I pierwszy pocałunek.
To
nieprawda, że kiedy dzieje się coś wielkiego, nie zdajemy sobie z
tego sprawy: ta chwila zmieni twoje życie. Już nigdy nie będziesz
ta samą dziewczyną, czasem pełną goryczy, a czasem beztroską.
To, co się teraz zaczyna, raz na zawsze cię odmieni. To, co się
zdarzy, przeorze twoje życie jak tajfun, ale nawet gdybyś o tym
wiedziała, teraz, kiedy wpatrzeni w siebie rozszerzonymi źrenicami
trzymacie się za ręce, nawet gdybyś o tym wiedziała, nie
cofnęłabyś się, bo już lecisz, lecisz i nawet jeśli spadanie
budzi lęk, lot jest rozkoszą.
„Wtedy
niewiasta spostrzegła, że drzewo to ma owoce dobre do jedzenia...”
Potem
wszystko potoczyło się z mocą i prędkością lawiny. Jedliśmy
pizzę i piliśmy wino, i mówiliśmy, mówiliśmy, mówiliśmy. Moja
toporna angielszczyzna w ciągu paru dni stała się językiem
miłości. Nic nie zakłócało naszego szaleństwa, wszyscy byli
przyjaźni, choć nie zawsze wyrozumiali. Kiedyś długo czekaliśmy
na przystanku, całując się i przytulając. Przyglądał się nam
z dezaprobatą młody Szwed. W końcu nie wytrzymał:
-
Dlaczego jesteście tacy staroświeccy?
-
Co?
-
Staroświeccy!
Gdyby
można było tak żyć w gorączce, w podróży, nieprzytomnie. Żyć
tak, jak wtedy w Sztokholmie, w uniesieniu, zachwyceniu, bez
świadomości czasu, łapiąc krótkie chwile snu między godzinami
miłości.
Tak
żyć...
Ale
czy to jest możliwe? Psychicznie i fizycznie? Na dłużej?
-
Gdzie mieszkasz we Francji?
-
Strasbourg.
-
Alzacja.
-
Skąd wiesz? - błysk zaskoczenia.
-
Chodziłam do szkoły. Opowiedz o swojej rodzinie.
-
Kiedy byłem mały, ojciec pracował we Francji. Potem pojechaliśmy
do niego. Miałem wtedy pięć lat. Niewiele pamiętam z dzieciństwa,
z Sycylii. Jeden obraz; mam kilka lat, pokazuję na niebo, na lecący
samolot i mówię: tata.
-
Masz rodzeństwo?
-
Tak, starszą siostrę i młodszego brata. Moja mama nie żyje,
zmarła przed dwoma laty. Nie byłem przy niej wtedy, nie mogę sobie
tego wybaczyć. Bardzo nas kochała - jego oczy wilgotnieją. - Z
ojcem trudno się dogadać.
-
Skoro urodziłeś się na Sycylii, to jesteś Włochem. Nie Jean,
tylko Giovanni. Gianni. Mogę cię tak nazywać?
-
Jeśli chcesz - śmieje się Jean.
-
Więc mówisz także po włosku. I jeszcze? - nalega Olga.
-
Po niemiecku.
-
Co jeszcze powinnam o tobie wiedzieć, mądralo?
Tak,
jest coś, co powinnam wiedzieć. Mireille.
Jak
to dalej opowiedzieć? Kiedy nagle okazuje się, że niewiele można
opisać, bo żyliśmy - żyłam -wtedy jak we śnie. Sztokholm,
miasto na wodzie, ulice pełne ludzi, których nie dostrzegaliśmy.
Wycieczka we czworo w mglisty, deszczowy dzień na archipelag. Mały
parowiec krążył wśród wysp, wyłaniających się z wody jak
widma. Niektóre całkiem spore, z osiedlami domków i niewielkimi
przystaniami, inne - wielkie kamienie wystające z wody. Piknik na
jednej z nich, gdzie wiatr szarpał sosnami i ocierał się o skały.
Popołudnie
w Millesgarden, herbata w małej kawiarence z widokiem na rzeźby
Millesa.
-
Jestem szczęśliwa - powiedziałam.
Jean
spojrzał na mnie ze zdumieniem i niedowierzaniem.
-
Tak niewiele chcę od życia. Cieszę się z tego, że świeci
słońce, jestem z tobą. Tutaj, z dala od domu, od tamtego życia. A
ty nic nie rozumiesz.
Wtedy
jeszcze nie wiedziałam, że dla niego niewiele znaczy nic. Że on
pragnie wszystkiego, z zachłannością i bezwzględnością dziecka.
W
jego pokoju. Czy wszystkie mieszkania mężczyzn wyglądają tak
samo? Jakby za chwilę miał ktoś przyjść i posprzątać?
Pozbierać rozrzucone koszule, umyć stojące w zlewie szklanki?
Nieliczne przedmioty na wszelkich wyobrażalnych miejscach.
Na
stole leży otwarta paczka z Francji. Jean trochę spłoszony.
-
Mówiłem ci o Mireille, to moja koleżanka. Przysłała mi skarpetki
i koszulę.
Podnoszę
brwi, nic nie mówię. Gdy Jean znika w łazience, rzucam okiem na
leżący obok list. Drobne, okrągłe kobiece pismo: „Je t’aime.
Ton bonbon.”
Jeśli
kłamiesz, to sprawa twojego sumienia. Ale ja chcę znać prawdę,
choć nic od ciebie nie żądam, nawet nie oczekuję.
-
Ona cię kocha.
Próbujesz
zaprzeczać.
-
Nie kłam, nie psuj tego, proszę .
Wtedy
opowiadasz mi o swoim wieloletnim związku z tą dziewczyną.
- Wyciągnęła
mnie z narkotyków, miałem 17 lat, wiesz, jak to jest.
Nie
wiem, jak to jest, ale słucham dalej.
-
Jesteśmy ze sobą od dziewięciu lat, ale były też inne. Jakoś
ciągle do siebie wracamy. Jej rodzina jest stamtąd, z Alzacji. Ale
już nie jesteśmy w sobie zakochani.
-
Ona cię kocha.
-
O co ci chodzi?! Co to za przesłuchanie?! - wpadasz w złość,
krzyczysz.
-
Nie chcę, żebyś kłamał. Nie musisz. Nie zamierzam wchodzić
miedzy ciebie i Mireille. Za kilka dni wyjeżdżam.
- Nie chcę
kłamać. Po prostu nie wiem, jak sobie z tym poradzić. Nie kocham
jej. Kocham ciebie. Odejdę od niej. Powiem jej o nas.
Jak
łatwo ukoić i gniew, i łzy.
Jest
jak piękne, dzikie zwierzę, wolny we własnym ciele. Kocie ruchy.
Pewne, celowe, miękkie. Nie waha się. To, co się dzieje, to
instynkt pokoleń. Świat jest na zewnątrz. Świat jest za oknem.
Docierają do nas głosy dzieci, odległy szum ulicy, promienie
popołudniowego słońca. My, zwierzęta na wolności, jesteśmy
gdzie indziej. W nozdrzach mamy woń traw sawanny, gorący wiatr.
Słońce pali nam skórę. Stada antylop mogą przechodzić
bezpieczne, teraz, gdy jest czas miłości. Kiedy mój pan i władca
przytrzymuje mnie zębami za kark. To, co się dzieje, te znane od
zawsze gesty, ten instynkt który nas prowadzi, pewnie, bez wahania,
bez lęku. Spójrzcie na niego, jak się porusza, jak mięśnie grają
pod skórą. Nie skrzywdzi mnie, jego celem jest miłość,
włączenie się w ten odwieczny rytm seksu i narodzin. Jakże jest
piękny i pełen gracji, gdy zawładnie nim pragnienie. Jakże jest
silny i pełen mocy, gdy bezwzględnie dąży do spełnienia. Il
gattopardo.
Zawrót
głowy. Zamknięci we własnych ramionach, bez poczucia czasu. Kiedy
mówię: muszę iść - zaklęcia, błagania, śmiech, w końcu
przemoc: nie idź, zostań do rana. Ulegam, jestem gliną w jego
rękach. Jestem wilgotną ziemią, uginającą się pod stopami
siewcy. Czekam na deszcz, ulewę, która pochłonie, spłucze
wszystko, pozostawiając nas nagich i czystych. To, co przeżywamy,
zdarzyło się tylko nam, tylko my posiedliśmy tę tajemnicę. Mamy
jej blask w oczach, bezwstydnie obnosimy się z nim przed światem.
Więc
jak to jest? Miała być przygoda. Miało być kilka pięknych dni,
chwila zapomnienia, a potem powrót do domu i wspomnienie, które
pomaga żyć, pozwala marzyć... ale nie to, nie tak! Kiedy on mówi:
Chcę z tobą być, na zawsze, jak to zrobić, jedź ze mną do
Francji, kiedy ja mówię: Chcę mieć z tobą syna... lęk i
olśnienie chwytają za gardło.
_____________________________
W odpowiedzi na pytanie, które wczoraj usłyszałam: nie, ten tekst nie powstaje teraz. Jest gotowy i kompletny od lat. Kilkunastu.
Łzy... Rainer Maria Rilke „Urywek” w: „Poezje wybrane” w przekładzie Mieczysława Jastruna, Wydawnictwo Literackie 1964 s.238
Łzy... Rainer Maria Rilke „Urywek” w: „Poezje wybrane” w przekładzie Mieczysława Jastruna, Wydawnictwo Literackie 1964 s.238
© 2014 Alina L
All rights reserved. Any unauthorised copying will be an infringement of copyright.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz