niedziela, 23 marca 2014

Iris Murdoch


Jakiś czas temu przemknął przez ekrany kin film Richarda Eyre Iris – oparta na książkach Johna Bayleya, męża pisarki, opowieść o ostatnich latach jej życia. Obraz wstrząsający, który długo pozostaje w pamięci. Jest to film o miłości. Ale przede wszystkim o dramacie choroby Alzheimera. 

Iris Murdoch, kobieta o błyskotliwej inteligencji, pełna życia, obojętna na konwenanse i opinię innych, związała się z mężczyzną, będącym całkowitym jej przeciwieństwem, nieśmiałym i łagodnym. John trwał przy niej mimo jej ucieczek, kochanków. Zachwycony jej nienasyceniem, jej miłością życia. A ona zawsze wracała.
Choroba przyszła powoli. Film pokazuje odchodzenie Iris do innego świata. Świata choroby. Utratę pamięci, zdolności pisania, orientacji w przestrzeni. I to, co najbardziej bolesne – nierozpoznawanie bliskich. Rozpacz Johna i niezgodę na to, co się dzieje. Walkę dwojga starych ludzi – jego i jej w coraz krótszych chwilach, gdy odzyskiwała świadomość – o godność.
Zabrakło w nim jednak – a szkoda – przekonujących dowodów na to, że pisarka była naprawdę kimś o wyjątkowej umysłowości. Obrazy choroby zdominowały film kosztem retrospekcji, które mogłyby uzmysłowić widzom, kin naprawdę była Iris Murdoch. By się tego dowiedzieć, trzeba więc sięgnąć po jej powieści.

Uważana jest za jedną z najwybitniejszych angielskich pisarek XX wieku, choć często spotyka się przemycaną mimochodem opinię, że jej powieści nie są wcale tak wybitne, jak można by oczekiwać. To prawda: budzą czasem sprzeczne emocje i na dodatek ich poziom wydaje się nierówny. Wprawiają w konfuzję: czy to jest na pewno dobra literatura? Nie ulega wątpliwości, że głębia analizy psychologicznej, celne portrety postaci pierwszo- i drugoplanowych, plastyczne opisy tła zdarzeń – wszystko to świadczy, że mamy do czynienia z literaturą serio. A jednak... Niektóre z utworów sprawiają wrażenie wtórnych, a obsesyjne krążenie pisarki wokół pewnych wątków i motywów wygląda raczej na uporczywe próby autoanalizy niż na rzeczywistą kreację. A może jednak jest całkiem inaczej? 

Powieści Iris Murdoch nie są łatwą lekturą. Mimo tradycyjnego prowadzenia narracji drobiazgowość analizy stanów psychicznych bohaterów, każdego drgnienia ich myśli, szczegółowe przedstawianie błahych zdarzeń z ich często nieciekawego życia sprawiają czasem, że ma się chęć odłożyć książkę. 
 
Bohater – narrator powieści Morze, morze, starzejący się aktor, który odszedł na emeryturę i zamieszkał na pustkowiu nad urwiskiem, zanudza nas opisami potraw – wyjątkowo ohydnych – jakie sam sobie przyrządza. Jest przy tym irytującym, zarozumiałym nudziarzem i doprawdy trudno zrozumieć, co w nim pociągało kobiety tak bardzo, że nawet teraz gotowe są o niego walczyć. I mimo woli, irytując się, czytamy dalej, by zacząć powoli pojmować, o czym jest ta powieść: o starzeniu się, o klęsce złudzeń, o ukaranej pysze? Charles, który rozpaczliwie usiłuje ocalić złudzenie z młodości, staje się w miarę rozwoju wydarzeń coraz bardziej ludzki, tragiczny i godny współczucia.

Bohaterką Dzwonu jest młoda kobieta, Dora, przeżywająca kryzys małżeński. Jej oczami oglądamy dziwny świat świeckiego bractwa, które obrało sobie siedzibę w sąsiedztwie klauzurowego klasztoru. Celem stowarzyszenia jest moralne doskonalenie się – tymczasem pisarka odsłania powoli emocjonalne problemy niemal wszystkich jego członków, które w końcu doprowadzą do tragedii.
I tu, i w Morzu... pojawia się motyw uwięzienia, rozumianego zarówno jako psychiczne uwikłanie (Dora jest nieszczęśliwa w małżeństwie, ale nie potrafi odejść; Charles uważa, że Hartley jest zatrzymywana przez męża wbrew swej woli i pragnie ją „uwolnić”), jak i fizyczne zamknięcie (zakonnice w klauzurze, Hartley uwięziona przez Charlesa).

Najciekawszą jednak realizacją motywu uwięzienia – wykorzystanego tu jako centralny problem utworu – jest Jednorożec. Rzecz, nawiązując do tradycji powieści gotyckiej - reprezentowanej w Anglii między innymi przez Horacego Walpole’a i Ann Radcliffe – wykorzystuje jej schemat fabularny, sposób wprowadzania postaci, scenerię, duszną atmosferę tajemnicy. Główna bohaterka, przyjeżdżająca do tajemniczego zamku, by podjąć pracę, jest taka, jak heroiny tamtych powieści: niewinna, ciekawa i brawurowo odważna. Ale centralną postacią jest tu Hanna, żona nieobecnego właściciela zamku, skazana przez męża na zamknięcie.
Hanna jest tytułowym jednorożcem – wszyscy ją idealizują, bo ten idealny wizerunek zaspokaja jakieś ich potrzeby. To zwierzę ze średniowiecznych gobelinów było symbolem niewinności, czystości, a czasem obrazem Chrystusa. Było też obiektem pożądania, zarówno ze względu na wartość swojego rogu – pozwalał na wykrycie trucizny w napoju, toteż ceniony był na wagę złota – jak i niekonwencjonalny sposób polowania, w którym istotną rolę grała dziewica.
Mieszkańcy zamku Gaze, „strażnicy” Hanny, są uwikłani w intensywną, niemal magiczną więź z tą kobietą. Nie wiedzą i nie chcą wiedzieć, jaka jest naprawdę. Widzą w niej cierpiącą niewinność – nie dostrzegają siły i - być może – okrucieństwa. Rudowłosa piękność jest obrazem cierpienia, ale także pokutującą – słusznie – grzesznicą. Być może jest też ucieleśnieniem ukrytej, niedostrzegalnej siły, bo więzienie – z którego, gdyby tylko chciała, mogłaby się uwolnić – daje jej władzę nad otoczeniem, sprawia, że dla każdego z osobna to ona jest środkiem świata. Jest jak królowa pszczół, cały ten mikrokosmos wiruje wokół niej. Żyłam w waszych oczach jak fałszywy Bóg – mówi Hanna. Kiedy ona zginie, zginie cały jej świat. To ona nadawała mu sens. 
 
Nie na darmo Iris Murdoch była filozofem. Najważniejsze w tej pozornie lekkiej książce jest pytanie o wartość wolności. Czy wolność jest ratunkiem? A może wiedzie do katastrofy?
Nie tylko pytanie o wolność pojawia się w powieściach pisarki. Równie ważne wydaje się to, co wynika z analizy więzi między ludźmi: przekonanie o ich kruchości, nietrwałości, o trudzie nie do udźwignięcia, jakiego wymaga budowanie związków. Bohaterami jej powieści są intelektualiści, pisarze, artyści – ludzie zwykle pozbawieni elementarnych trosk materialnych, za to aż nadto skłonni do egocentryzmu. Czasem odnosi się wrażenie, że te powieści są przegadane: oni nieustannie mówią. Bywa, że dialog posuwa akcję do przodu, ale często sprawia wrażenie akademickie dyskusji. 
 
A może – uczciwie – należałoby przyznać, że w dzisiejszych czasach coraz trudniej przychodzi nam lektura skrojonej według tradycyjnego wzorca powieści. Żądamy barwnej fabuły, wyrazistych i powierzchownych wizerunków postaci, spektakularnych zwrotów akcji...
Tymczasem Iris Murdoch stara się zrozumieć fenomen człowieka: z jego egoizmem, próżnością, małością. Ale także z jego szlachetnością, wiernością sobie, poszukiwaniem sensu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz