Jakiś czas temu przemknął przez ekrany kin film Richarda Eyre Iris
– oparta na książkach Johna Bayleya, męża pisarki, opowieść o
ostatnich latach jej życia. Obraz wstrząsający, który długo
pozostaje w pamięci. Jest to film o miłości. Ale przede wszystkim
o dramacie choroby Alzheimera.
Iris
Murdoch, kobieta o błyskotliwej inteligencji, pełna życia,
obojętna na konwenanse i opinię innych, związała się z
mężczyzną, będącym całkowitym jej przeciwieństwem, nieśmiałym
i łagodnym. John trwał przy niej mimo jej ucieczek, kochanków.
Zachwycony jej nienasyceniem, jej miłością życia. A ona zawsze
wracała.
Choroba
przyszła powoli. Film pokazuje odchodzenie Iris do innego świata.
Świata choroby. Utratę pamięci, zdolności pisania, orientacji w
przestrzeni. I to, co najbardziej bolesne – nierozpoznawanie
bliskich. Rozpacz Johna i niezgodę na to, co się dzieje. Walkę
dwojga starych ludzi – jego i jej w coraz krótszych chwilach, gdy
odzyskiwała świadomość – o godność.
Zabrakło
w nim jednak – a szkoda – przekonujących dowodów na to, że
pisarka była naprawdę kimś o wyjątkowej umysłowości. Obrazy
choroby zdominowały film kosztem retrospekcji, które mogłyby
uzmysłowić widzom, kin naprawdę była Iris Murdoch. By się tego
dowiedzieć, trzeba więc sięgnąć po jej powieści.
Uważana
jest za jedną z najwybitniejszych angielskich pisarek XX wieku, choć
często spotyka się przemycaną mimochodem opinię, że jej powieści
nie są wcale tak wybitne, jak można by oczekiwać. To prawda: budzą
czasem sprzeczne emocje i na dodatek ich poziom wydaje się nierówny.
Wprawiają w konfuzję: czy to jest na pewno dobra literatura? Nie
ulega wątpliwości, że głębia analizy psychologicznej, celne
portrety postaci pierwszo- i drugoplanowych, plastyczne opisy tła
zdarzeń – wszystko to świadczy, że mamy do czynienia z
literaturą serio. A jednak... Niektóre z utworów sprawiają
wrażenie wtórnych, a obsesyjne krążenie pisarki wokół pewnych
wątków i motywów wygląda raczej na uporczywe próby autoanalizy
niż na rzeczywistą kreację. A może jednak jest całkiem inaczej?
Powieści
Iris Murdoch nie są łatwą lekturą. Mimo tradycyjnego prowadzenia
narracji drobiazgowość analizy stanów psychicznych bohaterów,
każdego drgnienia ich myśli, szczegółowe przedstawianie błahych
zdarzeń z ich często nieciekawego życia sprawiają czasem, że ma
się chęć odłożyć książkę.
Bohater
– narrator powieści Morze,
morze, starzejący się
aktor, który odszedł na emeryturę i zamieszkał na pustkowiu nad
urwiskiem, zanudza nas opisami potraw – wyjątkowo ohydnych –
jakie sam sobie przyrządza. Jest przy tym irytującym, zarozumiałym
nudziarzem i doprawdy trudno zrozumieć, co w nim pociągało kobiety
tak bardzo, że nawet teraz gotowe są o niego walczyć. I mimo woli,
irytując się, czytamy dalej, by zacząć powoli pojmować, o czym
jest ta powieść: o starzeniu się, o klęsce złudzeń, o ukaranej
pysze? Charles, który rozpaczliwie usiłuje ocalić złudzenie z
młodości, staje się w miarę rozwoju wydarzeń coraz bardziej
ludzki, tragiczny i godny współczucia.
Bohaterką
Dzwonu jest młoda
kobieta, Dora, przeżywająca kryzys małżeński. Jej oczami
oglądamy dziwny świat świeckiego bractwa, które obrało sobie
siedzibę w sąsiedztwie klauzurowego klasztoru. Celem stowarzyszenia
jest moralne doskonalenie się – tymczasem pisarka odsłania powoli
emocjonalne problemy niemal wszystkich jego członków, które w
końcu doprowadzą do tragedii.
I
tu, i w Morzu...
pojawia się motyw uwięzienia, rozumianego zarówno jako psychiczne
uwikłanie (Dora jest nieszczęśliwa w małżeństwie, ale nie
potrafi odejść; Charles uważa, że Hartley jest zatrzymywana przez
męża wbrew swej woli i pragnie ją „uwolnić”), jak i fizyczne
zamknięcie (zakonnice w klauzurze, Hartley uwięziona przez
Charlesa).
Najciekawszą
jednak realizacją motywu uwięzienia – wykorzystanego tu jako
centralny problem utworu – jest Jednorożec.
Rzecz, nawiązując do tradycji powieści gotyckiej - reprezentowanej
w Anglii między innymi przez Horacego Walpole’a i Ann Radcliffe –
wykorzystuje jej schemat fabularny, sposób wprowadzania postaci,
scenerię, duszną atmosferę tajemnicy. Główna bohaterka,
przyjeżdżająca do tajemniczego zamku, by podjąć pracę, jest
taka, jak heroiny tamtych powieści: niewinna, ciekawa i brawurowo
odważna. Ale centralną postacią jest tu Hanna, żona nieobecnego
właściciela zamku, skazana przez męża na zamknięcie.
Hanna
jest tytułowym jednorożcem – wszyscy ją idealizują, bo ten
idealny wizerunek zaspokaja jakieś ich potrzeby. To zwierzę ze
średniowiecznych gobelinów było symbolem niewinności, czystości,
a czasem obrazem Chrystusa. Było też obiektem pożądania, zarówno
ze względu na wartość swojego rogu – pozwalał na wykrycie
trucizny w napoju, toteż ceniony był na wagę złota – jak i
niekonwencjonalny sposób polowania, w którym istotną rolę grała
dziewica.
Mieszkańcy
zamku Gaze, „strażnicy” Hanny, są uwikłani w intensywną,
niemal magiczną więź z tą kobietą. Nie wiedzą i nie chcą
wiedzieć, jaka jest naprawdę. Widzą w niej cierpiącą niewinność
– nie dostrzegają siły i - być może – okrucieństwa.
Rudowłosa piękność jest obrazem cierpienia, ale także pokutującą
– słusznie – grzesznicą. Być może jest też ucieleśnieniem
ukrytej, niedostrzegalnej siły, bo więzienie – z którego, gdyby
tylko chciała, mogłaby się uwolnić – daje jej władzę nad
otoczeniem, sprawia, że dla każdego z osobna to ona jest środkiem
świata. Jest jak królowa pszczół, cały ten mikrokosmos wiruje
wokół niej. Żyłam w waszych oczach jak
fałszywy Bóg
– mówi Hanna. Kiedy ona zginie, zginie cały jej świat. To ona
nadawała mu sens.
Nie
na darmo Iris Murdoch była filozofem. Najważniejsze w tej pozornie
lekkiej książce jest pytanie o wartość wolności. Czy wolność
jest ratunkiem? A może wiedzie do katastrofy?
Nie
tylko pytanie o wolność pojawia się w powieściach pisarki. Równie
ważne wydaje się to, co wynika z analizy więzi między ludźmi:
przekonanie o ich kruchości, nietrwałości, o trudzie nie do
udźwignięcia, jakiego wymaga budowanie związków. Bohaterami jej
powieści są intelektualiści, pisarze, artyści – ludzie zwykle
pozbawieni elementarnych trosk materialnych, za to aż nadto skłonni
do egocentryzmu. Czasem odnosi się wrażenie, że te powieści są
przegadane: oni nieustannie mówią. Bywa, że dialog posuwa akcję
do przodu, ale często sprawia wrażenie akademickie dyskusji.
A
może – uczciwie – należałoby przyznać, że w dzisiejszych
czasach coraz trudniej przychodzi nam lektura skrojonej według
tradycyjnego wzorca powieści. Żądamy barwnej fabuły, wyrazistych
i powierzchownych wizerunków postaci, spektakularnych zwrotów
akcji...
Tymczasem
Iris Murdoch stara się zrozumieć fenomen człowieka: z jego
egoizmem, próżnością, małością. Ale także z jego
szlachetnością, wiernością sobie, poszukiwaniem sensu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz