Konstancja
ma dwadzieścia pięć lat. Jej syn Zygmuś
właśnie kończy rok. Jest ślicznym dzieckiem. Mało płacze,
uśmiecha się do wszystkich, gaworzy wyciągając rączki.
(...)
Bywa,
że Janusz, wróciwszy późno, puka do sypialni żony. Na próżno.
Ona szeptem odpowiada mu coś przez drzwi i potem w korytarzu
rozlegają szybkie, gniewne kroki mężczyzny, idącego do swojego
gabinetu.
Czasem
Marian przychodzi do pokoju żony, kiedy dziecko jest z Marysią w
ogrodzie. Dochodzi stamtąd jego gniewny głos i krótkie odpowiedzi
kobiety. Potem on wybiega z domu i po chwili słychać tylko tętent
końskich kopyt na drodze.
Rodzice
Konstancji zaczęli chorować. Ojciec ma kłopoty z sercem, a matka
sprawia wrażenie, jakby powoli gasła, zapadała się w sobie.
Lekarz mówi, że to nic takiego, melancholia, i że powinna wyjechać
gdzieś na dłużej, ale ona już nie chce nigdzie wyjeżdżać bez
męża.
Wieczorami
przy stole coraz częściej panuje milczenie. I coraz częściej
Marian wyjeżdża w interesach.
Konstancja
ma dwadzieścia dziewięć lat. Czuje się
tak, jakby już umarła.
To
się nie daje opisać i nie sposób zrozumieć, co dzieje się z
Konstancją po śmierci jej dziecka. Każde wspomnienie wywołuje
nieznośny ból, a nie ma już łez, żeby sobie z nim poradzić. I
nie ma go z kim dzielić, bo wszyscy zamknęli się w swoim
cierpieniu. Przychodzi odrętwienie, lepsze niż tamten szarpiący
ból. Przebudzenia nad ranem i myśli, że gdyby nie rodzice, nic już
nie miałoby sensu.
Wydawało
się, że podczas krótkiej choroby Zygmusia Konstancja i Marian
zbliżyli się do siebie. To pozór. Teraz są jeszcze dalsi, jeszcze
bardziej osobni.
Konstancja
znajduje w sobie dość siły, by pielęgnować matkę, która po
pogrzebie Zygmusia przestała wstawać z łóżka. Ojciec, zgarbiony,
nieobecny, siaduje na ławce w ogrodzie, godzinami milcząc.
To
Marian prowadzi gospodarstwo. Tego przecież chciał, żeniąc się z
Konstancją, ale jakoś wcale go to nie bawi. Coraz częściej
zostaje na noc w mieście. Nikogo to nie obchodzi.
Marysia
czasem przychodzi z wizytą. Czuje się we dworze jak u siebie, ale
teraz ma swój dom, starszego męża, teściową. I już wie, że na
wiosnę zostanie matką.
Konstancja
ma trzydzieści lat. Tego roku zmarł jej
ojciec, a pięć dni później matka. Urodził się Stanisław, syn
Marysi i Witolda. Mój tata.
Stryj
i stryjenka zabrali Konstancję do siebie, do Wojakowic.
Zygmunt
jest studentem. Chciał studiować architekturę, ale zmienił
zdanie. Jako jedyny dziedzic dużego majątku powinien być
specjalistą od rolnictwa. Więc bez entuzjazmu, ale i bez odrazy
zapisuje się na studia rolnicze. Są wakacje. Lada dzień przyjedzie
na krótko, a potem wyrusza w podróż do Włoch. Po raz pierwszy bez
rodziców, w towarzystwie kolegów.
Tego
ranka siedzą w jadalni przy śniadaniu, pachnie kawa w srebrnym
dzbanku, bułeczki są jeszcze ciepłe. W porcelanowych miseczkach
lśniący miód i konfitura z wiśni, na talerzu świeży twaróg,
obok w dzbanku śmietanka. Zamieszanie za oknem, na podjeździe
zatrzymuje się samochód. Eliza podnosi się od stołu i w drzwiach
wpada w ramiona syna.
Jest
tak, jakby nagle zaświeciło słońce.
On
trzyma Konstancję w ramionach, przytula ją mocno, bez słów.
Mają
dla siebie chwile wydarte z tych kilku dni, bo przecież wszyscy,
wszyscy chcą z nim być, nie tylko matka i ojciec. Zygmunt jest
ulubieńcem służby, sąsiadów, ludzi ze wsi. Więc chodzą na
spacery, zatrzymują się, żeby zamienić parę słów z napotkanymi
ludźmi. On zna wszystkich, nawet imiona dzieci.
Czasem
jeżdżą konno; Zygmunt wie, że Konstancja tego nie lubi, choć
kocha konie, więc wybiera dla niej spokojnego, srokatego wałacha,
który jest najbardziej towarzyskim koniem w całej stajni. Potem
Atos chodzi za nią jak pies.
Konstancja
się uśmiecha. Śmieje się głośno, siedząc na rozbujanej
ogrodowej huśtawce, wzlatując w niebo. I tylko późno wieczorem
jej poduszka jest wilgotna.
To
kilka dni. Zygmunt się ociąga, ale jak miałby wytłumaczyć
rezygnację z wyjazdu, kiedy wszystko już załatwione? Ojciec odwozi
go do Warszawy.
Będę
do ciebie pisał, mówi na pożegnanie.
Rozwód,
myśli Konstancja. Dobrze wie, że się nie
odważy. Czy stryj byłby gotów jej pomóc? A może odradzałby, bo
przecież nie wie, nic nie wie o przerażeniu, jakie ogarnia
Konstancję na myśl o powrocie do domu. Sam na sam z Januszem. Teraz
już nie będzie musiał się z nikim liczyć. Teraz pokaże, co
potrafi.
Chciał
więcej dzieci. Wykrzyczał to: gdybyśmy mieli więcej dzieci, nie
rozpaczałabyś tak po Zygmusiu! Podła egoistko, wrzeszczał,
czerwony na twarzy. Patrzyła na niego z pogardą. Zawsze, gdy tracił
panowanie nad sobą, czuła tę lodowatą, pogardliwą satysfakcję.
Gdyby choć raz przyszedł do niej bez żądań, pretensji, żalów.
Gdyby wpadł na ten prosty pomysł, że możliwy jest między nimi
układ. Mogłaby wtedy urodzić więcej dzieci - ale nie, jemu nie
wystarczało, że wyszła za niego i była lojalna, wypełniała
swoje „obowiązki” przynajmniej przez pierwszy rok małżeństwa,
dopóki nie dowiedziała się o tamtej kobiecie. Jemu to nie
wystarczało, chciał jej miłości. Miłości! Od wszystkich chciał
miłości, w zamian dając - co? Wieczne pretensje i żądania.
Na
szczęście szybko zorientowała się, że najboleśniej może
dotknąć go obojętnością. Powiedziała mu to już wtedy, razem z
dobrą nowiną. Bezbronny, bo uradowany wiadomością o jej ciąży,
dostał kopniaka w brzuch: a teraz, powiedziała, koniec tej farsy,
od dziś śpię osobno.
Nie
rozumiał. Myślał pewnie, że to fanaberie ciężarnej. Jak trudno
mężczyźnie dopuścić myśl, że nie był kochany. Został
wykorzystany, choć przecież taki spryciarz jak on jest zawsze tym,
który wykorzystuje.
Póki
żył ojciec, nie bała się. Nawet stary i schorowany budził
respekt i Marian nie odważył się w jego obecności choćby
niegrzecznie odezwać. Ale teraz? Kto się za nią ujmie?
Przecież
jest stryj. I najprostsze rozwiązania są najlepsze. Konstancja
prosi Leonarda i Elizę o chwilę rozmowy i mówi im o swoich
obawach. Słuchają jej uważnie, Eliza zaczyna płakać. Leonard
mówi, że jeszcze dziś pojedzie zobaczyć się z Januszem, ale musi
wiedzieć, czego chce Konstancja. Spokoju, mówi ona. I żeby mi nie
wchodził w drogę.
Będziesz
miała spokój, mówi stryj wieczorem. Ale pamiętaj, że u nas masz
dom. Możesz tu zostać, jak długo zechcesz. Wrócę do siebie, mówi
Konstancja.
© 2014 Alina L
All rights reserved. Any unauthorised copying will be an infringement of copyright.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz