czwartek, 10 marca 2016

Przejście przez strumień (24)

 
Konstancja ma dwadzieścia pięć lat. Jej syn Zygmuś właśnie kończy rok. Jest ślicznym dzieckiem. Mało płacze, uśmiecha się do wszystkich, gaworzy wyciągając rączki.
(...)
Bywa, że Janusz, wróciwszy późno, puka do sypialni żony. Na próżno. Ona szeptem odpowiada mu coś przez drzwi i potem w korytarzu rozlegają szybkie, gniewne kroki mężczyzny, idącego do swojego gabinetu.
Czasem Marian przychodzi do pokoju żony, kiedy dziecko jest z Marysią w ogrodzie. Dochodzi stamtąd jego gniewny głos i krótkie odpowiedzi kobiety. Potem on wybiega z domu i po chwili słychać tylko tętent końskich kopyt na drodze.
Rodzice Konstancji zaczęli chorować. Ojciec ma kłopoty z sercem, a matka sprawia wrażenie, jakby powoli gasła, zapadała się w sobie. Lekarz mówi, że to nic takiego, melancholia, i że powinna wyjechać gdzieś na dłużej, ale ona już nie chce nigdzie wyjeżdżać bez męża.
Wieczorami przy stole coraz częściej panuje milczenie. I coraz częściej Marian wyjeżdża w interesach.

Konstancja ma dwadzieścia dziewięć lat. Czuje się tak, jakby już umarła.
To się nie daje opisać i nie sposób zrozumieć, co dzieje się z Konstancją po śmierci jej dziecka. Każde wspomnienie wywołuje nieznośny ból, a nie ma już łez, żeby sobie z nim poradzić. I nie ma go z kim dzielić, bo wszyscy zamknęli się w swoim cierpieniu. Przychodzi odrętwienie, lepsze niż tamten szarpiący ból. Przebudzenia nad ranem i myśli, że gdyby nie rodzice, nic już nie miałoby sensu.
Wydawało się, że podczas krótkiej choroby Zygmusia Konstancja i Marian zbliżyli się do siebie. To pozór. Teraz są jeszcze dalsi, jeszcze bardziej osobni.
Konstancja znajduje w sobie dość siły, by pielęgnować matkę, która po pogrzebie Zygmusia przestała wstawać z łóżka. Ojciec, zgarbiony, nieobecny, siaduje na ławce w ogrodzie, godzinami milcząc.
To Marian prowadzi gospodarstwo. Tego przecież chciał, żeniąc się z Konstancją, ale jakoś wcale go to nie bawi. Coraz częściej zostaje na noc w mieście. Nikogo to nie obchodzi.
Marysia czasem przychodzi z wizytą. Czuje się we dworze jak u siebie, ale teraz ma swój dom, starszego męża, teściową. I już wie, że na wiosnę zostanie matką.

Konstancja ma trzydzieści lat. Tego roku zmarł jej ojciec, a pięć dni później matka. Urodził się Stanisław, syn Marysi i Witolda. Mój tata.
Stryj i stryjenka zabrali Konstancję do siebie, do Wojakowic.
Zygmunt jest studentem. Chciał studiować architekturę, ale zmienił zdanie. Jako jedyny dziedzic dużego majątku powinien być specjalistą od rolnictwa. Więc bez entuzjazmu, ale i bez odrazy zapisuje się na studia rolnicze. Są wakacje. Lada dzień przyjedzie na krótko, a potem wyrusza w podróż do Włoch. Po raz pierwszy bez rodziców, w towarzystwie kolegów.
Tego ranka siedzą w jadalni przy śniadaniu, pachnie kawa w srebrnym dzbanku, bułeczki są jeszcze ciepłe. W porcelanowych miseczkach lśniący miód i konfitura z wiśni, na talerzu świeży twaróg, obok w dzbanku śmietanka. Zamieszanie za oknem, na podjeździe zatrzymuje się samochód. Eliza podnosi się od stołu i w drzwiach wpada w ramiona syna.
Jest tak, jakby nagle zaświeciło słońce.
On trzyma Konstancję w ramionach, przytula ją mocno, bez słów.
Mają dla siebie chwile wydarte z tych kilku dni, bo przecież wszyscy, wszyscy chcą z nim być, nie tylko matka i ojciec. Zygmunt jest ulubieńcem służby, sąsiadów, ludzi ze wsi. Więc chodzą na spacery, zatrzymują się, żeby zamienić parę słów z napotkanymi ludźmi. On zna wszystkich, nawet imiona dzieci.
Czasem jeżdżą konno; Zygmunt wie, że Konstancja tego nie lubi, choć kocha konie, więc wybiera dla niej spokojnego, srokatego wałacha, który jest najbardziej towarzyskim koniem w całej stajni. Potem Atos chodzi za nią jak pies.
Konstancja się uśmiecha. Śmieje się głośno, siedząc na rozbujanej ogrodowej huśtawce, wzlatując w niebo. I tylko późno wieczorem jej poduszka jest wilgotna.
To kilka dni. Zygmunt się ociąga, ale jak miałby wytłumaczyć rezygnację z wyjazdu, kiedy wszystko już załatwione? Ojciec odwozi go do Warszawy.
Będę do ciebie pisał, mówi na pożegnanie.

 
Rozwód, myśli Konstancja. Dobrze wie, że się nie odważy. Czy stryj byłby gotów jej pomóc? A może odradzałby, bo przecież nie wie, nic nie wie o przerażeniu, jakie ogarnia Konstancję na myśl o powrocie do domu. Sam na sam z Januszem. Teraz już nie będzie musiał się z nikim liczyć. Teraz pokaże, co potrafi.
Chciał więcej dzieci. Wykrzyczał to: gdybyśmy mieli więcej dzieci, nie rozpaczałabyś tak po Zygmusiu! Podła egoistko, wrzeszczał, czerwony na twarzy. Patrzyła na niego z pogardą. Zawsze, gdy tracił panowanie nad sobą, czuła tę lodowatą, pogardliwą satysfakcję. Gdyby choć raz przyszedł do niej bez żądań, pretensji, żalów. Gdyby wpadł na ten prosty pomysł, że możliwy jest między nimi układ. Mogłaby wtedy urodzić więcej dzieci - ale nie, jemu nie wystarczało, że wyszła za niego i była lojalna, wypełniała swoje „obowiązki” przynajmniej przez pierwszy rok małżeństwa, dopóki nie dowiedziała się o tamtej kobiecie. Jemu to nie wystarczało, chciał jej miłości. Miłości! Od wszystkich chciał miłości, w zamian dając - co? Wieczne pretensje i żądania.  
 
Na szczęście szybko zorientowała się, że najboleśniej może dotknąć go obojętnością. Powiedziała mu to już wtedy, razem z dobrą nowiną. Bezbronny, bo uradowany wiadomością o jej ciąży, dostał kopniaka w brzuch: a teraz, powiedziała, koniec tej farsy, od dziś śpię osobno.
Nie rozumiał. Myślał pewnie, że to fanaberie ciężarnej. Jak trudno mężczyźnie dopuścić myśl, że nie był kochany. Został wykorzystany, choć przecież taki spryciarz jak on jest zawsze tym, który wykorzystuje.
Póki żył ojciec, nie bała się. Nawet stary i schorowany budził respekt i Marian nie odważył się w jego obecności choćby niegrzecznie odezwać. Ale teraz? Kto się za nią ujmie?
Przecież jest stryj. I najprostsze rozwiązania są najlepsze. Konstancja prosi Leonarda i Elizę o chwilę rozmowy i mówi im o swoich obawach. Słuchają jej uważnie, Eliza zaczyna płakać. Leonard mówi, że jeszcze dziś pojedzie zobaczyć się z Januszem, ale musi wiedzieć, czego chce Konstancja. Spokoju, mówi ona. I żeby mi nie wchodził w drogę.
Będziesz miała spokój, mówi stryj wieczorem. Ale pamiętaj, że u nas masz dom. Możesz tu zostać, jak długo zechcesz. Wrócę do siebie, mówi Konstancja.


© 2014 Alina L
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, powielanie i wykorzystywanie tekstu w całości lub we fragmentach bez zgody autora zabronione. 
All rights reserved. Any unauthorised copying will be an infringement of copyright.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz