Waham
się. Czym innym jest wyobrażać sobie
czyjeś życie, budując fabułę na kilku znanych faktach. Ale
opowiadać o sekretach, które poznało się bezprawnie?
Czytając
tamtej nocy pamiętnik i listy nie zdawałem sobie sprawy, że
adresat pakieciku wciąż żyje. Teraz mam przed sobą jego list. I
kserokopię czegoś, o czym nie wiedziałem: dyplomu w dwóch
językach, datowanego - niedawno - w Jerozolimie.
Czym
jest przeszłość? Dziś, tylko cokolwiek
dalej, mówi Norwid. A jeśli dziś, to jak
głęboko mogę ingerować w życie innych? Po to, by opowiedzieć o
ich losach. Czy sobie tego życzą? Czy mam prawo wchodzić bez
zaproszenia?
Oczywiście,
mogę zbadać ich losy z różnych stron. Wpisać życie Konstancji w
różne konteksty. Ale czy katalog faktów jest tym, czego
potrzebuję? Czy fakty składają się na dzieje Kuczyńskich? Pod
skórą faktów pulsuje coś ważnego, ważniejszego niż one.
Emocje. Życie.
Nie
wiem, w jakich okolicznościach zmarł Marian - było to na początku
lat trzydziestych, pamiętam z opowieści babki - i dlaczego nie
spoczywa obok żony. Nie szukałem odpowiedzi zbyt gorliwie. Babka
wiedziała, ona na pewno znała szczegóły, ale jeśli o tym nie
wspominała, a ja nie pytałem...
Być może to jest właśnie ten trup w szafie, być może ten jeden
raz Konstancja zachowała się nie tak, jak należało? Może moja
niechęć do bardziej szczegółowych poszukiwań bierze się stąd:
nie chcę wiedzieć.
Dlaczego
po śmierci Mariana oddała większość ziemi w dzierżawę? Nie ma
w tym żadnej zagadki. To było w jej sytuacji rozsądne wyjście.
Miała święty spokój, a przy jej skromnych potrzebach dochód był
wystarczający. Mogła wreszcie żyć, jak chciała.
Jak
Zygmunt trafił do Anglii? To typowa historia, tylekroć opisywana.
Mobilizacja, wrzesień, Rumunia. I tak dalej. I choć na swój sposób
niepowtarzalna, by ją opisać, musiałbym spotkać się z nim. Co
mam nadzieję uczynić.
W
jakich okolicznościach zmarli jego rodzice? Było to w czasie
okupacji, najpierw on, prawdopodobnie na serce, potem ona. Ludzie
mówią, że Eliza po śmierci Leonarda wyszła nocą na mróz,
dostała zapalenia płuc i nie pozwoliła się leczyć. W pałacowej
oficynie był niemiecki szpital, lekarze chcieli jej pomóc,
przepędziła ich. To było w 1943 roku.
Gromadzić
fakty? Przecież żadne dokumenty nie powiedzą mi, kim byli. Co
czuli. I dlaczego musieli zapłacić taką cenę.
Mam
przed sobą żywych ludzi. Mówią do mnie. Dzięki nim zaczynam
rozumieć prawdziwe motywy mojej dawnej decyzji. Dlaczego historia?
Bo jeśli nie można przed nią uciec, trzeba ją poznać. Spróbować
zrozumieć. Jak wroga.
Choć
nie jest to takie proste. Poznając zaczynamy się angażować. I
nagle staję zdumiony, schwytany w potrzask: pomiędzy wirem wrogiej
Historii a intymną obecnością Przeszłości.
Konstancja
ma trzydzieści pięć lat. Jest wieczór.
Ciepłe światło lampy pada na książkę, którą czyta, siedząc w
głębokim fotelu.
„Die Turmstube ist Dunkel.
Aber się leuchten sich ins Gesicht mit ihrem
Lacheln. Sie tasten vor sich her wie Blinde und finden den Andern wie
eine Tur. Fast wie Kinder, die sich vor der nacht angstigen, drangen
się sich ineinander ein. Und doch furchten się sich nicht. Da ist
nichts, was gegen się ware: kein Gestern, kein Morgen; denn die Zeit
ist eingrsturzt. Und się bluhen aus ihren Trummern“.
U
jej stóp leżą psy. Nagle jeden z nich podnosi się cicho warcząc.
Po chwili warkot zmienia się w radosne skomlenie i już oba są przy
drzwiach, drapią w nie gwałtownie, niecierpliwie. Ona podnosi się
z fotela, rzuca szybkie spojrzenie w lustro i wychodzi. Na ganku psy
witają przybysza.
Nie
zaczęłam nawet żyć, pisze Konstancja,
kiedy wszystko się skończyło. W młodości wydawało mi się, że
to, co się wokół mnie dzieje, jest jakąś próbą, jak w teatrze,
że to jeszcze nie jest prawdziwe życie. Byłam głęboko
przekonana, że cokolwiek zrobię, będzie bez znaczenia, bo zdarzy
się jeszcze przed podniesieniem kurtyny. Nawet Zygmuś... mój
syneczek był dla mnie jeszcze jedną lalką, słodkim pieszczoszkiem,
zabaweczką. Póki był zdrowy, nie byłam naprawdę matką. Stałam
się nią tamtej nocy, kiedy krzyknął i upadł, tracąc
przytomność. Wtedy zrozumiałam, co to znaczy mieć dziecko. Tylko
po to, by je zaraz utracić.
Więc
zanim zaczęłam żyć, umarłam. Wtedy sądziłam, że to się
stanie naprawdę, że nikt nie jest w stanie tyle znieść. Że już
nic w życiu mnie nie czeka i pozostaje tylko z rezygnacją
wypatrywać końca.
Niczego
nie oczekiwałam, tylko żeby ból zelżał. Żeby już nie budzić
się nad ranem na mokrej poduszce. Żeby nie patrzeć w okno czekając
świtu. Co noc.
Niczego
nie oczekiwałam, dostałam wszystko.
Jeśli
to grzech, to dlaczego czuję taką słodycz i spokój?
Więc
jak to było? Nie opowiem. I nawet nie dlatego, że nie chcę. Nie
wiem.
© 2014 Alina L
All rights reserved. Any unauthorised copying will be an infringement of copyright.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz