Nadeszło
kolejne lato. Drugie lato bez babki. Nie
chciałem jechać na wieś, tym razem nie. Potrzeba zmiany nie dawała
mi spokoju. Wtedy, jak na życzenie, odezwał się z Francji kolega
ze studiów, już prawie tam zadomowiony. Ma ekipę remontową, sami
Polacy, oczywiście, i czy nie miałbym ochoty zarobić? Bo żaden z
nich nie mówi po francusku, a to czasem jednak bywa przydatne.
Trochę
się zdziwiłem, nie żyliśmy z Krzyśkiem w wielkiej przyjaźni,
ale dlaczego by nie spróbować? Spakowałem plecak, śpiwór, po
namyśle dorzuciłem mały, lekki namiot. Skoro już tam jadę, chcę
też coś zobaczyć.
Paryż
poznałem więc najpierw od strony podwórek, oficyn, kuchennych
schodów. Piękne, dziewiętnastowieczne kamienice, z mosiężnymi
tabliczkami lekarzy, architektów i prawników przy elektronicznie
zamykanej bramie, z parą dozorców Portugalczyków i eleganckimi
klatkami schodowymi, miały też drugie oblicze: chambres
de bonne na poddaszu, bez łazienki i kuchni,
duszne latem i lodowate zimą (któż by zakładał podwójne okna?)
Te piękne dzielnice zbudowano równie niechlujnie jak nasze wieżowce
z wielkiej płyty, a standard wielu mieszkań był nawet niższy niż
znanych mi z Polski (...)
Włóczyłem
się po mieście wieczorami, w niedziele zwiedzałem muzea, co bywało
torturą. Musiałem poruszać się w bezmyślnym stadzie ludzi,
sunących noga za nogą, by obejrzeć Monę Lisę i Wenus z Milo:
obejrzeć, sfotografować lub sfilmować i wyjść, bo nic więcej
ich nie interesuje. Przyszli tutaj po świadectwo, że byli,
widzieli, a jakże. W dalszych salach bywało pusto, a kiedy już
nasyciłem oczy, popatrywałem to tu, to tam na śliczne włoskie
madonny o słodkich twarzyczkach i delikatnych dłoniach, ocierające
się może o kicz, ale komu to przeszkadza? Pulchne bambini,
niesforne lub poważne, na ich kolanach. Siadywałem na podokiennych
kanapkach i patrzyłem na lśniący w słońcu dziedziniec pełen
miłośników Giocondy.
Upalny
lipiec dawał się we znaki. Nadmiar wrażeń przyprawiał mnie o ból
głowy. Chciałem naraz zobaczyć wszystko i w rezultacie nie
widziałem nic. Zmęczenie i poczucie winy przytłaczały mnie,
dopóki nie zastanowiłem się nad sobą. Do diabła, czy ja tu
jestem za karę? Czy ktoś mnie będzie egzaminował? To urlop, a nie
szkoła przetrwania. Odpuściłem sobie. W następną niedzielę
pojechałem do Saint Cloud, położyłem się w parku na trawie, z
panoramą Paryża przed oczami. Leżałem patrząc w niebo i nie
myślałem o niczym. Nagle poczułem, że chcę zobaczyć morze, że
to ciasne, kamienne, hałaśliwe miasto z jego klaustrofobiczną
atmosferą przytłacza mnie. Czas wyjeżdżać (...)
Nie
miałem dokładnego planu. Oczywiście
lądowanie aliantów, linie umocnień, muzea związane z tym czasem.
Ale Normandia to także Guillaume le Conquerant, Wilhelm Zdobywca.
Byłem
w Bayeux, na głównej ulicy właśnie kończył się targ. Nie
mogłem się oprzeć, na straganie z serami kupiłem brique
de brebis, miękką, pachnącą cegiełkę.
Do tego bagietka. Usiadłem na małym skwerze nad wodą, słońce
świeciło, krzewy i szum rzeki tłumiły gwar miasta. Ser był
cudowny, nie znałem takiego smaku. Jadłem powoli, zdumiony, mając
wrażenie, jakby wszystkie moje zmysły znalazły się nagle na
języku. Intensywność tego doznania oszołamiała. Ser brał mnie w
posiadanie, chciałem, żeby ta rozkosz nie kończyła się nigdy. Co
jest, zaśmiałem się sam do siebie, czy to jakieś czary?
Zobaczyłem
już Muzeum Bitwy o Normandię, teraz wypadało zanurzyć się
głębiej w przeszłość. Nie obiecywałem sobie zbyt wiele - cóż
takiego może mieć w sobie pas haftowanego płótna, nawet jeśli
piszą o nim we wszystkich podręcznikach historii sztuki?
Zatkało
mnie. Pewnie była to również zasługa autorów ekspozycji, powoli
prowadzących widza ku jedynemu eksponatowi. Muzyką, dźwiękiem,
obrazem wprawiających go w stan takiej ekscytacji, że wchodząc w
końcu do ciemnego tunelu, gdzie w gablocie rozciągnięto
siedemdziesiąt metrów płótna, pozostawał w niemym zachwyceniu.
Średniowieczny komiks, uwodzący obrazami. Taka właśnie miała
być, po to umieszczono ją w nowej katedrze. Ci, co nie umieli
czytać, nie musieli; obrazy były nad wyraz sugestywne, a łaciński
komentarz do kluczowych scen zwięzły i trafny.
Wyjazd
Harolda z Anglii, z sokołami i psami, uczta przed podróżą.
Przysięga
Harolda, którą potem, ku swojej zgubie, miał złamać.
Conan
z Bretanii uciekający po linie z oblężonej twierdzy Dinan.
Budowa
floty, załadunek: zbroje, broń, wielkie beczki z winem.
Łodzie
Normanów płynące do Anglii. W nich ludzie i różnobarwne rumaki.
Bitwa
pod Hastings: ranni, zabici, padające konie, ciała odarte ze zbroi.
Wilhelm
odsłaniający twarz na polu bitwy i przemawiający do rycerzy, by
dodać im ducha, bo pojawiła się pogłoska, że zginął.
Bitwa,
którą mógł przegrać. Wygrał ją, na długo zmieniając bieg
historii.
(...)
Jaki
on był? Jak wyglądał? Jego portret na tkaninie jest może
uproszczony, ale wyraźny: wysoki mężczyzna o masywnej posturze i
ciemnych włosach. Jego biografowie mówią, że był małomówny i
surowy. Namiętnie polował i ożywiał się przy stole, ale nie
znosił pijaństwa. Nie jego odwaga zdumiewa, lecz mądrość: to,
jak potrafił zgromadzić wokół siebie właściwych ludzi. Gdy
wymagała tego racja stanu, panował nad swoją popędliwością,
darował winy. Czy już jako nastoletni pretendent, sierota, w
dodatku bastard, wiedział, dokąd chce dojść?
Czytałem
opowieść o tym, jak postanowił poślubić Matyldę, księżniczkę
Flandrii, której - dorównującej mu dumą - nie po myśli było
wychodzić za bastarda. Podobno popędził wówczas konno do Lille,
wpadł do pałacu, przewrócił Matyldę i podarł jej sukienkę
ostrogami. Musiało jej się spodobać, bo natychmiast się zgodziła.
Nagle
Wilhelm stał się mi bliski, choć niekoniecznie ze względu na
formę zalotów. Zabawa z dzieciństwa, podróż w czasie. Znalazłem
się tam: wśród tych niestrudzonych poszukiwaczy przygód,
niespokojnych duchem wędrowców. Gdybym żył w jedenastowiecznej
Normandii, byłbym jednym z nich... czy na pewno? Czy mam ich dumę i
waleczność? Czy dorównałbym im ambicją - i okrucieństwem? Być
Normanem znaczyło być rycerzem, nawet stan duchowny tego nie
wykluczał. Więc może byłbym zwykłym bezimiennym kmieciem albo
budowniczym okrętów?
Chciałbym
być jednym z nich. Mieć ich optymizm, wiarę w siebie, zaufanie do
wodza. Mieć giermka, a także kolczugę, miecz i kopię, i siodło
ze strzemionami na długich pasach.
Konie,
destrier, hodowane do
walki. Na tkaninie przedstawione są dokładniej niż ludzie, barwne,
piękne: tu podnoszą kopyta, jakby tańczyły, tam cwałują. Każdy
jest inny, różnią się kolorem sierści, grzyw. Były niezbędne
na wojnie, a rycerze podczas bitwy potrzebowali ich po kilka. Ze
względu na nie potrzebna była tak duża flota, prawdopodobnie
siedemset drakkarów: niskich statków w kształcie migdała,
zwężających się ku wysokiemu dziobowi i niższej rufie. Na
maszcie czworokątny, pasiasty żagiel, w takie same pasy -
niebieskie, czerwone, czarne i złote - pomalowane są burty. Tak
przedstawia to tkanina, a jak było naprawdę?
Kanał
przepłynęło około siedmiu tysięcy ludzi - piechota, łucznicy i
rycerze - i zapewne tyleż wierzchowców. Nie tylko Normanowie, także
najemnicy. Dla pieniędzy, przygody i sławy wyruszyli z Wilhelmem na
podbój Anglii.
Nie
ma rady, trzeba pojechać do Caen. Nieurodziwe miasto, alianckie
naloty zrobiły swoje (...)
Po
zamku Wilhelma Zdobywcy pozostało tylko wzgórze i relikty zabudowy;
zarys palatium z kaplicą, salą tronową, przebudowanymi wieżami,
zachowującymi u podstaw kamienny wątek z czasów Zdobywcy lub jego
syna. Zachowały się też dwa wysunięte daleko przedbramia,
chatelet, pozwalające
nie tylko wydłużyć drogę do serca zamku, śmiertelnie dla
intruzów niebezpieczną, pod gradem pocisków, wrzątku i
uwłaczających rycerskiemu honorowi obelg, ale i zapewniające
wygodny ostrzał flankujący wzdłuż murów twierdzy.
Zamek
góruje nad miastem. Widać z niego Abbaye aux Dames i Abbaye auxHommes, ufundowane przez Matyldę i Wilhelma jako zadośćuczynienie
za ich małżeństwo - dalekich kuzynów, choć wiadomo, że nie ze
względu na pokrewieństwo Rzym długo odmawiał zgody na ich
związek. Książę Normandii zbyt wiele zyskiwał, biorąc za żonę
córkę diuka Flandrii. Jak się zresztą okazało, zyskał znacznie
więcej niż polityczny alians: godną siebie partnerkę,
przyjaciółkę, matkę dziesięciorga dzieci.
W
kościołach Caen cudowny romanizm, parzyste okna z kolumienkami,
łagodne łuki, spokój i solidność murów.
© 2014 Alina L
All rights reserved. Any unauthorised copying will be an infringement of copyright.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz