czwartek, 17 marca 2016

Przejście przez strumień (27)

Nadeszło kolejne lato. Drugie lato bez babki. Nie chciałem jechać na wieś, tym razem nie. Potrzeba zmiany nie dawała mi spokoju. Wtedy, jak na życzenie, odezwał się z Francji kolega ze studiów, już prawie tam zadomowiony. Ma ekipę remontową, sami Polacy, oczywiście, i czy nie miałbym ochoty zarobić? Bo żaden z nich nie mówi po francusku, a to czasem jednak bywa przydatne.
Trochę się zdziwiłem, nie żyliśmy z Krzyśkiem w wielkiej przyjaźni, ale dlaczego by nie spróbować? Spakowałem plecak, śpiwór, po namyśle dorzuciłem mały, lekki namiot. Skoro już tam jadę, chcę też coś zobaczyć.
Paryż poznałem więc najpierw od strony podwórek, oficyn, kuchennych schodów. Piękne, dziewiętnastowieczne kamienice, z mosiężnymi tabliczkami lekarzy, architektów i prawników przy elektronicznie zamykanej bramie, z parą dozorców Portugalczyków i eleganckimi klatkami schodowymi, miały też drugie oblicze: chambres de bonne na poddaszu, bez łazienki i kuchni, duszne latem i lodowate zimą (któż by zakładał podwójne okna?) Te piękne dzielnice zbudowano równie niechlujnie jak nasze wieżowce z wielkiej płyty, a standard wielu mieszkań był nawet niższy niż znanych mi z Polski (...)
Włóczyłem się po mieście wieczorami, w niedziele zwiedzałem muzea, co bywało torturą. Musiałem poruszać się w bezmyślnym stadzie ludzi, sunących noga za nogą, by obejrzeć Monę Lisę i Wenus z Milo: obejrzeć, sfotografować lub sfilmować i wyjść, bo nic więcej ich nie interesuje. Przyszli tutaj po świadectwo, że byli, widzieli, a jakże. W dalszych salach bywało pusto, a kiedy już nasyciłem oczy, popatrywałem to tu, to tam na śliczne włoskie madonny o słodkich twarzyczkach i delikatnych dłoniach, ocierające się może o kicz, ale komu to przeszkadza? Pulchne bambini, niesforne lub poważne, na ich kolanach. Siadywałem na podokiennych kanapkach i patrzyłem na lśniący w słońcu dziedziniec pełen miłośników Giocondy.
Upalny lipiec dawał się we znaki. Nadmiar wrażeń przyprawiał mnie o ból głowy. Chciałem naraz zobaczyć wszystko i w rezultacie nie widziałem nic. Zmęczenie i poczucie winy przytłaczały mnie, dopóki nie zastanowiłem się nad sobą. Do diabła, czy ja tu jestem za karę? Czy ktoś mnie będzie egzaminował? To urlop, a nie szkoła przetrwania. Odpuściłem sobie. W następną niedzielę pojechałem do Saint Cloud, położyłem się w parku na trawie, z panoramą Paryża przed oczami. Leżałem patrząc w niebo i nie myślałem o niczym. Nagle poczułem, że chcę zobaczyć morze, że to ciasne, kamienne, hałaśliwe miasto z jego klaustrofobiczną atmosferą przytłacza mnie. Czas wyjeżdżać (...)

Nie miałem dokładnego planu. Oczywiście lądowanie aliantów, linie umocnień, muzea związane z tym czasem. Ale Normandia to także Guillaume le Conquerant, Wilhelm Zdobywca.
Byłem w Bayeux, na głównej ulicy właśnie kończył się targ. Nie mogłem się oprzeć, na straganie z serami kupiłem brique de brebis, miękką, pachnącą cegiełkę. Do tego bagietka. Usiadłem na małym skwerze nad wodą, słońce świeciło, krzewy i szum rzeki tłumiły gwar miasta. Ser był cudowny, nie znałem takiego smaku. Jadłem powoli, zdumiony, mając wrażenie, jakby wszystkie moje zmysły znalazły się nagle na języku. Intensywność tego doznania oszołamiała. Ser brał mnie w posiadanie, chciałem, żeby ta rozkosz nie kończyła się nigdy. Co jest, zaśmiałem się sam do siebie, czy to jakieś czary?
Zobaczyłem już Muzeum Bitwy o Normandię, teraz wypadało zanurzyć się głębiej w przeszłość. Nie obiecywałem sobie zbyt wiele - cóż takiego może mieć w sobie pas haftowanego płótna, nawet jeśli piszą o nim we wszystkich podręcznikach historii sztuki?
 Zatkało mnie. Pewnie była to również zasługa autorów ekspozycji, powoli prowadzących widza ku jedynemu eksponatowi. Muzyką, dźwiękiem, obrazem wprawiających go w stan takiej ekscytacji, że wchodząc w końcu do ciemnego tunelu, gdzie w gablocie rozciągnięto siedemdziesiąt metrów płótna, pozostawał w niemym zachwyceniu. Średniowieczny komiks, uwodzący obrazami. Taka właśnie miała być, po to umieszczono ją w nowej katedrze. Ci, co nie umieli czytać, nie musieli; obrazy były nad wyraz sugestywne, a łaciński komentarz do kluczowych scen zwięzły i trafny. 
Wyjazd Harolda z Anglii, z sokołami i psami, uczta przed podróżą.
Przysięga Harolda, którą potem, ku swojej zgubie, miał złamać.
Conan z Bretanii uciekający po linie z oblężonej twierdzy Dinan.
Budowa floty, załadunek: zbroje, broń, wielkie beczki z winem.
Łodzie Normanów płynące do Anglii. W nich ludzie i różnobarwne rumaki.
Bitwa pod Hastings: ranni, zabici, padające konie, ciała odarte ze zbroi.
Wilhelm odsłaniający twarz na polu bitwy i przemawiający do rycerzy, by dodać im ducha, bo pojawiła się pogłoska, że zginął.
Bitwa, którą mógł przegrać. Wygrał ją, na długo zmieniając bieg historii.
   (...)
Jaki on był? Jak wyglądał? Jego portret na tkaninie jest może uproszczony, ale wyraźny: wysoki mężczyzna o masywnej posturze i ciemnych włosach. Jego biografowie mówią, że był małomówny i surowy. Namiętnie polował i ożywiał się przy stole, ale nie znosił pijaństwa. Nie jego odwaga zdumiewa, lecz mądrość: to, jak potrafił zgromadzić wokół siebie właściwych ludzi. Gdy wymagała tego racja stanu, panował nad swoją popędliwością, darował winy. Czy już jako nastoletni pretendent, sierota, w dodatku bastard, wiedział, dokąd chce dojść?
Czytałem opowieść o tym, jak postanowił poślubić Matyldę, księżniczkę Flandrii, której - dorównującej mu dumą - nie po myśli było wychodzić za bastarda. Podobno popędził wówczas konno do Lille, wpadł do pałacu, przewrócił Matyldę i podarł jej sukienkę ostrogami. Musiało jej się spodobać, bo natychmiast się zgodziła.
Nagle Wilhelm stał się mi bliski, choć niekoniecznie ze względu na formę zalotów. Zabawa z dzieciństwa, podróż w czasie. Znalazłem się tam: wśród tych niestrudzonych poszukiwaczy przygód, niespokojnych duchem wędrowców. Gdybym żył w jedenastowiecznej Normandii, byłbym jednym z nich... czy na pewno? Czy mam ich dumę i waleczność? Czy dorównałbym im ambicją - i okrucieństwem? Być Normanem znaczyło być rycerzem, nawet stan duchowny tego nie wykluczał. Więc może byłbym zwykłym bezimiennym kmieciem albo budowniczym okrętów?
 Chciałbym być jednym z nich. Mieć ich optymizm, wiarę w siebie, zaufanie do wodza. Mieć giermka, a także kolczugę, miecz i kopię, i siodło ze strzemionami na długich pasach.
Konie, destrier, hodowane do walki. Na tkaninie przedstawione są dokładniej niż ludzie, barwne, piękne: tu podnoszą kopyta, jakby tańczyły, tam cwałują. Każdy jest inny, różnią się kolorem sierści, grzyw. Były niezbędne na wojnie, a rycerze podczas bitwy potrzebowali ich po kilka. Ze względu na nie potrzebna była tak duża flota, prawdopodobnie siedemset drakkarów: niskich statków w kształcie migdała, zwężających się ku wysokiemu dziobowi i niższej rufie. Na maszcie czworokątny, pasiasty żagiel, w takie same pasy - niebieskie, czerwone, czarne i złote - pomalowane są burty. Tak przedstawia to tkanina, a jak było naprawdę?
Kanał przepłynęło około siedmiu tysięcy ludzi - piechota, łucznicy i rycerze - i zapewne tyleż wierzchowców. Nie tylko Normanowie, także najemnicy. Dla pieniędzy, przygody i sławy wyruszyli z Wilhelmem na podbój Anglii.

Nie ma rady, trzeba pojechać do Caen. Nieurodziwe miasto, alianckie naloty zrobiły swoje (...)
  

Po zamku Wilhelma Zdobywcy pozostało tylko wzgórze i relikty zabudowy; zarys palatium z kaplicą, salą tronową, przebudowanymi wieżami, zachowującymi u podstaw kamienny wątek z czasów Zdobywcy lub jego syna. Zachowały się też dwa wysunięte daleko przedbramia, chatelet, pozwalające nie tylko wydłużyć drogę do serca zamku, śmiertelnie dla intruzów niebezpieczną, pod gradem pocisków, wrzątku i uwłaczających rycerskiemu honorowi obelg, ale i zapewniające wygodny ostrzał flankujący wzdłuż murów twierdzy. 
 Zamek góruje nad miastem. Widać z niego Abbaye aux Dames i Abbaye auxHommes, ufundowane przez Matyldę i Wilhelma jako zadośćuczynienie za ich małżeństwo - dalekich kuzynów, choć wiadomo, że nie ze względu na pokrewieństwo Rzym długo odmawiał zgody na ich związek. Książę Normandii zbyt wiele zyskiwał, biorąc za żonę córkę diuka Flandrii. Jak się zresztą okazało, zyskał znacznie więcej niż polityczny alians: godną siebie partnerkę, przyjaciółkę, matkę dziesięciorga dzieci. 
   
W kościołach Caen cudowny romanizm, parzyste okna z kolumienkami, łagodne łuki, spokój i solidność murów. 



Tkanina z Bayeux
© 2014 Alina L
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, powielanie i wykorzystywanie tekstu w całości lub we fragmentach bez zgody autora zabronione. 
All rights reserved. Any unauthorised copying will be an infringement of copyright.
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz