poniedziałek, 21 marca 2016

Przejście przez strumień (30)

Nie było rozprawy pojednawczej. Wszystko załatwiono szybko i sprawnie. Pani sędzia przyglądała się nam z mieszaniną zdziwienia i pobłażliwości. Przez moment miałem wrażenie, że nie wierzy w nasze oświadczenia o całkowitym rozkładzie pożycia. Fakty świadczyły jednak za nami: brak dzieci, osobne mieszkania. Po wyjściu z sądu zaproponowałem Wierze obiad, na co się chętnie zgodziła (...)
- Wiesz coś o Liwii? - zapytała nagle.
Zamurowało mnie. Nie sądziłem, że do tego wróci. Pokręciłem głową.
- Prawdopodobnie jest w Londynie - powiedziała.
Patrzyłem na nią czekając.
- Nie wiem nic więcej. Może Ewa... Były dość blisko.
- Chyba nie. Ewa wtedy nic nie wiedziała.
- Może jednak Liwia napisała do niej później? Nie porzuca się ludzi w taki sposób.
Nie porzuca się? Co ty wiesz, Wiero, o porzucaniu? (...)  Jesteś taka solidna i szlachetna. Założę się, że trzymasz w sejfie spisany testament, żeby zaoszczędzić kłopotów bliźnim. Nie zasłużyłem na ciebie, nigdy nie byłem dla ciebie wystarczająco dobry, że też dopiero teraz to do mnie dociera, pomyślałem z sarkazmem.
Wiera siedziała przyglądając mi się uważnie. A potem powiedziała, że na nią czas, żebym jej nie odprowadzał, bo - tu spojrzała na zegarek - ktoś po nią ma przyjechać. Teraz zdałem sobie sprawę, że to ona wybrała ten lokal, przewidziała, że ją zaproszę; poczułem się jak pajac na sznurku. Po jej wyjściu długo siedziałem bez ruchu przy stole. Nie myślałem: myśli przepływały przeze mnie bezładnie, chaotycznie, kłębiły się niezrozumiałe emocje. Poczułem, że mam ochotę się napić, upić, urżnąć jak świnia. Nie, nie pójdę na wódkę, napiję się w domu, do lustra. To nie jest kwestia instynktu samozachowawczego: po prostu nie jestem zwierzęciem stadnym. Wolę się zaszyć w swojej norze.

Już kiedyś tak było. Zdałem sobie z tego sprawę, gdy z dwiema butelkami wódki przekroczyłem próg mieszkania. Wtedy to była bezsilna wściekłość i rozpacz, a teraz? Bezsilność i rozpacz, znów. Myślałem, że to ja decyduję o swoim życiu, że to ja wybieram. Zawsze zdawało mi się, że jeśli będę solidnie pracował, starał się, jeśli będę uprzejmy dla ludzi i dobry dla zwierząt... Do kurwy nędzy, przepraszam mamusiu, nie pozwalałaś mi używać brzydkich słów, ale dlaczego zafundowałaś mi takie cholerne pranie mózgu na dzień dobry, wszedłem w życie jak pierwszy naiwny i popatrz teraz, mam trzydzieści pięć lat, jestem rozwodnikiem, nikomu niepotrzebnym doktorem historii... Miałem być uczonym, pisarzem... Miałem być piękny, bogaty i szczęśliwy, jeszcze parę lat temu to wszystko było możliwe, co się stało? Czy to ja decyduję o swoim życiu? Tak głupio wybieram? Widzę wokół wspinające się w górę, zadowolone z siebie miernoty, nie zazdroszczę im, tylko zastanawiam się, czego mi zabrakło, żeby czuć się choć w części tak dobrze? Za czym pognałem, gdzie się zgubiłem? Kto pociąga za te cholerne sznurki? (...)
Chętnie jednak przyznałbym się do jakiejś wspólnoty. Podczepiłbym się do grupy, do jakiegoś zbioru ludzi, w miarę określonego. Na przykład: faceci wchodzący w smugę cienia i świadomi tego. Nostalgicznie analizujący własną przeszłość i niepoddający się potwornej refleksji, że już na wszystko za późno. Opowiadający sobie i innym własne życie według tego samego rozpaczliwego wzoru. Powracający nieustannie do inicjacyjnych doświadczeń, jakby na nich i na ich ciągłym powtarzaniu kończył się świat. Jakby już niczemu innemu nie byli w stanie nadać znaczenia.
Czy ten schemat: pierwszy papieros, pierwsza masturbacja, pierwsza wódka, pierwsza dziewczyna, a po nich następne wódki i następne dziewczyny... czy ten schemat daje się zastosować także do mojego życia? Chyba głównie wódka, a i to nie do końca, bo w przeciwieństwie do moich kolegów jakoś nie dostrzegam ani heroicznej, ani romantycznej strony pijaństwa, lecz jedynie raczej smutną i obrzydliwą czasem konieczność. Ta ich pijacka duma: aleśmy, kurwa, dali! Licytacje, kto najwięcej wypił, kto padł. Wolę pić do lustra.
Nalałem wody do czajnika, butelki umieściłem w zamrażalniku. Zrobiłem sobie kanapki z żółtym serem, zaparzyłem zieloną herbatę. Nie ma to jak wiek średni. Nakryłem do stołu w pokoju, zaniosłem tam to wszystko, wyciągnąłem z pawlacza pudełko po butach oklejone taśmą. Nie zaglądałem do niego od lat. Nikt o nim nie wiedział, nikt nie miał prawa do niego zajrzeć.
Piłem powoli i systematycznie, zagryzając kanapkami, popijając herbatą i skrupulatnie oglądając zawarte w pudełku eksponaty. Prywatne muzeum Tomasza.
Kilka pożółkłych kartek, zapisanych na maszynie. Dwie fotografie. Bilety do kina. Dwie pocztówki.
Czytałem to, co napisała. Czytałem i zastanawiałem się, jak to możliwe, że wtedy nic nie rozumiałem.

oni się kochają
a to znaczy tyle
co błysk zapałki
w konturach ich twarzy

oni się kochają
słony pot ich skóry
nawet najbardziej złączonych
rozdziela

wędrujący po dziwnych dalekich krainach
spotykają się w krótkim momencie rozkoszy
samotni w swojej żądzy
i w swym nasyceniu

oni się kochają
dwie proste równoległe przeznaczone sobie

Rozmawiałem z nią, jak wtedy. Jej twarz pochylona nad szklanką herbaty. Jej profil na tle okna. Gest, jakim odrzucała włosy do tyłu.
Więc jak się żyje, pytała, i nie rani stóp o okruchy tego, co zostało po czułości i okrucieństwie? Nie wiem, Liwio, nigdy tego nie wiedziałem. Jak żyć nie opłakując śmierci każdej chwili, nie umierając z każdą umarłą miłością?
Przypomniałem sobie jej stopy, bezbronne stopy na brzegu fotela. Wtedy. Patrzyłem na nie z czułością, zazdroszcząc tamtemu, któremu pozwalała je całować. Byle przybłęda miał więcej praw niż ja.
Odwracałem kartki.

nie bój się
wszystko w życiu jest zwyczajne
nie bój się
wszystko to czego nie znasz
kiedyś dotyczyć musi także ciebie
nie bój się
każde zło można oswoić
każdy strach
nie bój się
jutro będzie jeszcze gorzej

Wiem.
Wszyscy pisaliśmy takie wiersze, ale teraz z tych kartek patrzyła na mnie jej twarz, jej uważne oczy. Pochylała się lekko i patrzyła, w napięciu, z nadzieją, z oczekiwaniem. Ze smutkiem. Było w tej twarzy nieme pytanie, zdawało mi się teraz, że było w niej zawsze, tylko ja nie zdawałem sobie z tego sprawy.

nie płacz
wiem że się boisz
i tak nikt nie usłyszy
twojego cichego krzyku

boli cię głowa
od nadmiaru obcych słów
nie martw się
straszne jest tylko to czego nie znamy

chcesz odejść
pomyśl
te drzwi otwierają się tylko w jedną stronę

Drżenie jej ramion, pochylona głowa i kosmyk, spadający na szyję. Kosteczki kręgosłupa tuż nad zapięciem sukienki, to miejsce wzbudzające czułość: pragnę cię dotknąć, dotknąć twojej szyi tuż nad karkiem, przyciągnąć cię do siebie tym opiekuńczym i władczym gestem; nie płacz albo i płacz, jestem przy tobie, już nikt cię nie skrzywdzi, jestem twoim rycerzem, nigdy cię nie opuszczę.
Przecież skoczyłbym do rzeki, gdyby tonęła, bez wahania.
Dlaczego więc cię opuściłem?

piszę list do was na maszynie do pisania
są zdania które maszynie nie przejdą przez gardło

Siedziałem przy stole i płakałem. Jeszcze pamiętam, jak się to robi. Trzeba sobie przypomnieć wczesne dzieciństwo, najsmutniejszą, najbardziej bolesną chwilę. I zapomnieć, że duzi faceci nie płaczą (...)
Byłem jak inni: widziałem dołeczki w policzkach, jasne włosy, zmysłowe, silne ciało, słyszałem jej śmiech i złośliwe uwagi, ale nie widziałem jej. Nie wiedziałem, czego potrzebuje. Nie wierzyłem, że mogę jej to dać. Dostrzegałem, że cierpi, ale ciągle byłem przekonany, że to szybko mija, skoro potrafiła żartować, zanim obeschły jej łzy. To ja cierpiałem, tak mi się zdawało, to moje nieodwzajemnione uczucie było męką. Nieodwzajemnione? Nie dosięgnie mnie nikt, napisała wtedy. Nigdy nie rozumiałem jej dumy, choć była tak podobna do mojej.

© 2014 Alina L
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, powielanie i wykorzystywanie tekstu w całości lub we fragmentach bez zgody autora zabronione. 
All rights reserved. Any unauthorised copying will be an infringement of copyright.
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz