środa, 16 marca 2016

Przejście przez strumień (26)

Ojciec nie napisał mi wszystkiego. Wiem już o Zofii. Nawet jeśli ona już nie żyje, żyje jej córka. Chcę się z nią spotkać.
Zadzwoniłem do niego. Milczał długo, a potem powiedział, że do mnie napisze. Ale to potrwa i żebym go nie popędzał. Czekałem dwa tygodnie. W końcu list przyszedł.
Synu, pisał ojciec, może wyda ci się to śmieszne, ale dotknąłeś czegoś bardzo ważnego. To było dawno, ale chyba wiesz, jak można kochać, mając 10, 12, 15 lat? A może nie wiesz, więc wyobraź sobie, kim była dla mnie Natalia w tamtym świecie, w tej ponurej rzeczywistości pięciu okupacyjnych lat. Przy niej zapominałem o wszystkim. Była czarodziejką.
Ona mieszka w Mieście, blisko ciebie. Prosi, żebyś ją jak najszybciej odwiedził.

Odwiedziłem ją w jej pięknym mieszkaniu. Nie spodziewałem się, że w prawie sześćdziesięcioletniej kobiecie zobaczę choć cień tego, co zafascynowało mojego tatę w dziewczynce, która pojawiła się w jego życiu na skutek dziejowego kataklizmu. A przecież zobaczyłem to od razu, kiedy z uśmiechem otworzyła mi drzwi i powitała jak kogoś z dawna oczekiwanego i bardzo bliskiego (...)

Natalia jest jego rówieśnicą. Staszek przygląda się nieufnie dziewczynce, która zrywa kwiaty w ogrodzie i od czasu do czasu rzuca mu ukradkowe spojrzenie. Ma długie włosy, jasnobrązowe loki, a na czubku głowy kokardę. Jej sukienka, choć podniszczona, w niczym nie przypomina szaroburych ubiorów wiejskich dziewcząt. To panienka z dworu, myśli Staszek, pewnie będzie zadzierać nosa. Mimo to, mimo tej niechęci, jaką wobec niej czuje, nie odchodzi, lecz patrzy na nią kopiąc kępę pokrzyw. To ona prostuje się i spoglądając z namysłem na swój bukiet podchodzi do chłopca.
- Ty jesteś Staszek? - pyta.
On czuje, że zaschło mu w gardle, a twarz oblał rumieniec. Kiwa głową.
- Ciocia Konstancja prosi, żebyś przyszedł na podwieczorek - mówi Natalia.
Pokonując ogarniającą go chęć ucieczki, Staszek znów kiwa głową.
- Chodź - mówi dziewczynka i bierze go za rękę.
Jej dłoń jest miękka i ciepła, i bardzo delikatna, myśli chłopiec. A ja mam brudne paznokcie.
Ale w kuchni, do której wchodzą razem, jest matka i to ona mówi do Staszka: o, jesteś, umyj ręce. Więc szoruje je szczotką i mydłem, aż są lśniące i czerwone, wyciera płóciennym ręcznikiem i przegląda się w zamglonym lustrze nad umywalnią, poprawiając niesforną grzywkę (...)

Natalia i Staszek idą wśród pól. Zboża dojrzały, wkrótce żniwa. Staszek zrywa chabry i kąkole, podaje je Natalii. Maków nie zrywaj, mówi ona, zaraz umrą. Odgłos, który słyszą, sprawia, że zatrzymują się przerażeni. To dźwięk silników. Natalia wykonuje gwałtowny ruch, jakby chciała rzucić się do ucieczki, ale on przytrzymuje ją mocno. Nie, mówi, zostajemy. Stoją tak na skraju polnej drogi, trzymając się za ręce, a pod lasem już widać tuman kurzu i coraz głośniej słychać silniki zbliżających się maszyn. Natalia mocno zaciska dłoń, wbija paznokcie w rękę Staszka.
Dwa motocykle i odkryty samochód są bliżej, i Staszek widzi, że nie trzeba się bać, jeszcze nie teraz: to dobry Niemiec, wiesz, zdarzają się też dobrzy Niemcy, mówi do niej cicho (..)

 Czasem Natalia sięga po papier i kredki, i mówi: pozostań chwilę bez ruchu. Szkicuje szybko. Staszek niecierpliwi się, chce zobaczyć. Nie, jeszcze nie, mówi ona. A potem: nie udało się... W końcu pozwala mu popatrzeć, ciężko wzdychając. Staszek patrzy z podziwem, tak wyglądam? Narysowała go jako królewicza, rycerza, pazia... Zawsze ubiera postacie na rysunkach w dawne stroje; jeśli rysuje autoportret, patrząc w lustro, to czy w tym lustrze widzi siebie w takiej sukni? Z dekoltem, koronką, haftem? Z diademem we włosach i w naszyjniku z pereł?
- A może żyliśmy w tamtych czasach? - patrząc na rysunek pyta ni to siebie, ni to jego. - Na przykład w czasach króla Artura, a ty byłeś jednym z tej gromady łobuzów i zabijaków, rycerzy Okrągłego Stołu?
- A ty? - pyta Staś.
- Może byłam królową Ginewrą, a może czarodziejką? - zastanawia się Natalia, a w jej miodowych oczach zapalają się psotne iskierki. - Tak, byłam Nimue i rozkochałam w sobie Merlina, aż mi powierzył wszystkie swoje sekrety.
Staszek bierze papier i zaczyna rysować. Ona chce mu zajrzeć przez ramię, lecz jej nie pozwala. Kiedy kończy, kładzie rysunek przed nią. Jest to zamek, wielki zamek o siedmiu wieżach, w jednej z nich otwarte okno i kobieca ręka, powiewająca chusteczką, a na błoniach potykają się dwaj rycerze.

 Nie zapomniałem o Konstancji. Czym zajmowała się w czasie okupacji? Legalna praca w Radzie Głównej Opiekuńczej, a poza tym to wszystko, czego być może nie spodziewałbym się po kobiecie takiej, jaką była mając dwadzieścia lat. Teraz ma lat czterdzieści. Nie boi się? Tego nie wiem. Jest gotowa na wszystko, to wiem na pewno.
Znajduję jej ślady, choć zbyt gorliwie nie szukam. Wiem o dzieciach, ukrywanych w klasztorach. O nocnych wizytach we dworze, po których pustoszała spiżarnia. O tym, że pan Mertens kilkakrotnie ostrzegał ją przed wizytami swoich rodaków.
Tamtych ludzi nie udało się uratować. Wystraszonych, w łachmanach, przyprowadzono na podwórze i zażądano klucza do piwnicy. Mężczyzna, kobieta i dwoje dzieci, sześcio-, ośmioletnich. Przy drzwiach stanął żołnierz. Widać nie zdecydowali jeszcze, co z nimi zrobić.
Natalia i Staszek patrzą na to wszystko przez firankę. Niemiec stoi przy drzwiach piwniczki, bezmyślnie gapiąc się w przestrzeń. Konstancja wychodzi kuchennymi drzwiami, niosąc w rękach tacę. Na niej dzbanek, kubki, chleb.... Dzieci zamarły. 
 Żołnierz patrzy ze zdziwieniem na kobietę. Może przez moment pomyślał, że to dla niego ten poczęstunek, ale chyba jej wyraz twarzy jest dość czytelny, bo aż zesztywniał. Konstancja podchodzi i coś do niego mówi. On zdecydowanie kręci głową. Ona nalega. Widać, że się kłócą, on z coraz mniejszą pewnością siebie.
Potem rozgląda się niespokojnie. Coś mówi do Konstancji, ona stawia wszystko na murku i nalewa mleka z dzbanka do kubków. Niemiec kiwa głową i czujnie się rozglądając, wyjmuje klucz.

Wszędzie są ślady. Wystarczy patrzeć.
Małe miasteczka, tak niesprawiedliwie zdyskredytowane przez pewnego poetę (nie wiem, czy przemawiał przez niego daimonion, czy raczej na wpół przetrawiony alkohol, frustracja i pycha), otóż małe miasteczka Małopolski, Podkarpacia, Lubelszczyzny mają dla mnie jakąś dziwną moc przyciągania. Tak jakby za tym rynkiem z nieefektownym pomnikiem na skwerku, za fasadami chylących się domów, za uliczkami, gdzie na wyszczerbionych chodnikach leniwie polegują rudawe psy, jakby za tym wszystkim kryło się drugie dno, tajemnica... 
Tak właśnie jest: ci, co tu teraz mieszkają, często nie pochodzą stąd. W najlepszym razie to ich rodzice przybyli tu ze wsi, zasiedlając opuszczone przez dawnych właścicieli domy.
Po tamtych zostały ślady na framugach drzwi, coraz mniej czytelne. Widziałem je, nie patrząc. Nie szukając. Po prostu tam były.
Wszystko może być źródłem, tekstem historii. Notatką, pozostawioną przez czas. Wystarczy się zatrzymać. Czytam te miasteczka jak palimpsest. 

Może po to potrzebna mi była historia. Żeby poznawać cudze opowieści i snuć własne. Wertować książki, przeszukiwać archiwa, by potem ci ludzie stawali przede mną i - jak mi się zdawało - przemawiali własnym głosem. A może to był mój głos?
I chyba jeszcze bardziej, choć dopiero teraz zaczynałem to powoli rozumieć, potrzebowałem jej dla siebie. Żeby wędrując po przeszłości dostrzec tę wąską ścieżkę, która prowadzi do mnie - teraz. Odzyskać swoją tożsamość.
Nie, nie mam na myśli identyfikacji z grupą. Nie myślę o wspólnocie, nie tylko. To wielka pokusa, wiem. Jesteśmy silni pod jednym sztandarem. Jednostka zerem...
Moja tożsamość bierze się z tego, że po najdłuższej choćby wędrówce w przeszłość wracam tu. Tu i teraz. Ale dzięki niej wiem o sobie więcej, niż wiedziałem przedtem.
W tym sensie podróż w czasie nie różni się od podróży w przestrzeni.
Chcę dążyć do zrozumienia, ale nie chcę rozumieć, wiedzieć na pewno. Nie chcę wyciągać łatwych i efektownych wniosków, podkreślać narzucających się podobieństw. Nie chcę zaprzestać poszukiwań. Nawet rozumienie mechanizmów nie uprawnia do wygłaszania jedynie słusznych opinii. Żyjemy w tych samych czasach, ale każdy z nas ma swoja własną opowieść. Nigdy nie wiadomo, gdzie i kiedy te opowieści mogą się spotkać i splątać. 


© 2014 Alina L
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, powielanie i wykorzystywanie tekstu w całości lub we fragmentach bez zgody autora zabronione. 
All rights reserved. Any unauthorised copying will be an infringement of copyright.
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz