niedziela, 20 marca 2016

Przejście przez strumień (29)

Minęły wakacje. Pies przywitał mnie z taka radością i niedowierzaniem, jakby już dawno utracił nadzieję na mój powrót. Chodził za mną przez cały dzień - na wsi nie było to zbyt uciążliwe - co jakiś czas trącał nosem albo łapą, domagając się pieszczot, lub kładł się z pyskiem na łapach i patrzył wzrokiem wyrażającym całkowite, bezkrytyczne uwielbienie. Moja próżność powinna zostać zaspokojona, ale życie nie jest takie proste. Po emocjach wakacji, po tym kalejdoskopie wrażeń, obrazów, doznań ogarnęła mnie trudna do zrozumienia apatia. Któregoś dnia obudziłem się z poczuciem całkowitego rozbicia. Snułem się po chałupie bez celu, brałem do ręki jakieś przedmioty po to tylko, by je za chwilę odłożyć, włączyłem radio i zaraz je wyłączyłem, zirytowany kretyńskim tekstem piosenki. Sięgnąłem po książkę, którą matka zostawiła na stole; był to tomik Mickiewicza. Machinalnie otworzyłem. Wiek męski, wiek klęski. Odrzuciłem książkę jak oparzony.
Za późno. Przyczepił się do mnie jak refren.
Jako młodociany, pilny uczeń o zacięciu humanistycznym, buntowałem się przeciwko temu wierszowi. O ile urzekała mnie niepokojąca, zatrzymana w ruchu wizja z wiersza Nad wodą wielką i czystą, to Polały się łzy mimo swej złudnej prostoty były dla mnie tekstem niezrozumiałym. Jak to: wiek klęski? Przecież... tu brakowało mi argumentów, ale to nie gasiło mojego żarliwego sprzeciwu. Może nieznajomość biografii autora, pewnych niuansów, o których nie mówiono w szkole, by nie kalać pamięci wieszcza, miała tu jakieś znaczenie. Ale chyba raczej już wtedy przeczuwałem, że to nie jest zwykłe podsumowanie jednostkowej biografii, że ten tekst w swojej zdumiewającej, skondensowanej genialności mówi: tak właśnie jest i ciebie też to czeka. Mój sprzeciw był reakcją młodzieńca na widok starca, który ma jego rysy. Ten sprzeciw dyktowała mi wiara we własną nieśmiertelność, nieuleczalna choroba młodości. 

 
Zadzwoniła Wiera. Umówiła się ze mną w kawiarni. Weszła elegancka, pachnąca. Uśmiechnięta. Pomyślałem, że moja żona się zmienia. Teraz, wchodząc w wiek średni, zyskawszy pewność siebie wynikającą z sukcesu zawodowego i rutyny, staje się atrakcyjną kobietą, straciła tę sztywność i nadmierny dystans, które czasem bywały męczące.
Postawiła teczkę na krześle obok i rozejrzała się w poszukiwaniu kelnera. Już tu był. Zadysponowała kawę ze śmietanką.
- Co u ciebie? - zapytała.
- Normalnie. Bez zmian - stwierdziłem bez entuzjazmu.
- Myślę, że możemy się rozwieść.
Spojrzałem na nią zdziwiony.
- Dlaczego?
- Mnie to nie jest szczególnie potrzebne, ale sądzę, że tobie tak.
Nadal nic nie rozumiałem. Spojrzała mi w oczy. Była spokojna i poważna.
- Tomku, wiem, że musisz ją odnaleźć.
- Kogo? - zdziwiłem się.
- Liwię - powiedziała niemal bezgłośnie.
Patrzyłem na nią nierozumiejącym wzrokiem i zadawałem sobie pytanie, o czym ona mówi i dlaczego. Kelner przyniósł jej kawę.
- Tomku - powiedziała cicho Wiera. - Nie marnuj tak życia. Nie warto. Sądziłam, że w końcu zapomnisz i będziemy razem, ale teraz wiem, że to niemożliwe. Chcę, żebyś był wolny.
- Wiedziałaś? - ciągle nie mogłem uwierzyć.
- Od początku.
- Więc dlaczego...
- Kochałam cię. Nie rozumiesz?
- I o jej wyjeździe?
- Tak. Chyba tylko ja – zawahała się. - Spotkałam ją, jak odbierała paszport. Nic nie powiedziała, ale od czego są koledzy z roku? Robert zajrzał w papiery i już wiedziałam: dostała zaproszenie z Anglii.
- Wiedziałaś... ukryłaś to przede mną!
- Chciałeś wtedy umrzeć. Miałam cię dobić?
Spojrzałem na moją żonę i zdałem sobie sprawę, że od lat jestem z kobietą, której nie znam. Jej wielkoduszność mnie rani. Nagle w innym świetle zobaczyłem jej „ultimatum”. Liczyła się z tym, że odejdę. Że posłucham swoich uczuć. Chciała mi to umożliwić. Chciała, żebym sam wybrał... Gniew i upokorzenie, które mnie dławiły na myśl o tamtym, ustępują. Jak mogłem tego nie widzieć?
- Wiero, jak mogłem tego nie widzieć? Jesteś...
- Nic nie mów - przykryła moją dłoń swoją dłonią i delikatnie przytrzymała. - Wystąpię o rozwód, załatwimy to od ręki, dobrze?
Kiwnąłem głową, nic nie mówiąc. Ona wstała, ja się podniosłem, podała mi rękę i odeszła pewnym krokiem, wyprostowana, nie oglądając się, w tym swoim mundurku kobiety sukcesu, nienagannie skrojonym ciemnoszarym kostiumie, zostawiając za sobą smugę zapachu. Zawsze używała drogich perfum. Nawet nie znałem ich nazwy. Przez moment miałem ochotę wybiec za nią, powiedzieć: zostań, porozmawiajmy, spróbujmy jeszcze raz, nie wiedziałem, że jesteś taka, wcale cię nie znałem. Nie zrobiłem tego. Powiedziałaby: odpuść sobie, nie chciałeś mnie wcale poznać, a poza tym to i tak się nie uda, wiesz, że cię lubię i będzie tak zawsze. Nie psujmy tego, dobrze?
Więc wiedziała. Obie wiedziały. Tylko ja byłem idiotą. 

© 2014 Alina L
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, powielanie i wykorzystywanie tekstu w całości lub we fragmentach bez zgody autora zabronione. 
All rights reserved. Any unauthorised copying will be an infringement of copyright.
 
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz