Minęły
wakacje. Pies przywitał mnie z taka radością
i niedowierzaniem, jakby już dawno utracił nadzieję na mój
powrót. Chodził za mną przez cały dzień - na wsi nie było to
zbyt uciążliwe - co jakiś czas trącał nosem albo łapą,
domagając się pieszczot, lub kładł się z pyskiem na łapach i
patrzył wzrokiem wyrażającym całkowite, bezkrytyczne uwielbienie.
Moja próżność powinna zostać zaspokojona, ale życie nie jest
takie proste. Po emocjach wakacji, po tym kalejdoskopie wrażeń,
obrazów, doznań ogarnęła mnie trudna do zrozumienia apatia.
Któregoś dnia obudziłem się z poczuciem całkowitego rozbicia.
Snułem się po chałupie bez celu, brałem do ręki jakieś
przedmioty po to tylko, by je za chwilę odłożyć, włączyłem
radio i zaraz je wyłączyłem, zirytowany kretyńskim tekstem
piosenki. Sięgnąłem po książkę, którą matka zostawiła na
stole; był to tomik Mickiewicza. Machinalnie otworzyłem. Wiek
męski, wiek klęski. Odrzuciłem książkę
jak oparzony.
Za
późno. Przyczepił się do mnie jak refren.
Jako
młodociany, pilny uczeń o zacięciu humanistycznym, buntowałem się
przeciwko temu wierszowi. O ile urzekała mnie niepokojąca,
zatrzymana w ruchu wizja z wiersza Nad wodą
wielką i czystą, to Polały
się łzy mimo swej złudnej prostoty były
dla mnie tekstem niezrozumiałym. Jak to: wiek klęski? Przecież...
tu brakowało mi argumentów, ale to nie gasiło mojego żarliwego
sprzeciwu. Może nieznajomość biografii autora, pewnych niuansów,
o których nie mówiono w szkole, by nie kalać pamięci wieszcza,
miała tu jakieś znaczenie. Ale chyba raczej już wtedy
przeczuwałem, że to nie jest zwykłe podsumowanie jednostkowej
biografii, że ten tekst w swojej zdumiewającej, skondensowanej
genialności mówi: tak właśnie jest i ciebie też to czeka. Mój
sprzeciw był reakcją młodzieńca na widok starca, który ma jego
rysy. Ten sprzeciw dyktowała mi wiara we własną nieśmiertelność,
nieuleczalna choroba młodości.
Zadzwoniła
Wiera. Umówiła się ze mną w kawiarni.
Weszła elegancka, pachnąca. Uśmiechnięta. Pomyślałem, że moja
żona się zmienia. Teraz, wchodząc w wiek średni, zyskawszy
pewność siebie wynikającą z sukcesu zawodowego i rutyny, staje
się atrakcyjną kobietą, straciła tę sztywność i nadmierny
dystans, które czasem bywały męczące.
Postawiła
teczkę na krześle obok i rozejrzała się w poszukiwaniu kelnera.
Już tu był. Zadysponowała kawę ze śmietanką.
-
Co u ciebie? - zapytała.
-
Normalnie. Bez zmian - stwierdziłem bez entuzjazmu.
-
Myślę, że możemy się rozwieść.
Spojrzałem
na nią zdziwiony.
-
Dlaczego?
-
Mnie to nie jest szczególnie potrzebne, ale sądzę, że tobie tak.
Nadal
nic nie rozumiałem. Spojrzała mi w oczy. Była spokojna i poważna.
-
Tomku, wiem, że musisz ją odnaleźć.
-
Kogo? - zdziwiłem się.
-
Liwię - powiedziała niemal bezgłośnie.
Patrzyłem
na nią nierozumiejącym wzrokiem i zadawałem sobie pytanie, o czym
ona mówi i dlaczego. Kelner przyniósł jej kawę.
-
Tomku - powiedziała cicho Wiera. - Nie marnuj tak życia. Nie warto.
Sądziłam, że w końcu zapomnisz i będziemy razem, ale teraz wiem,
że to niemożliwe. Chcę, żebyś był wolny.
-
Wiedziałaś? - ciągle nie mogłem uwierzyć.
-
Od początku.
-
Więc dlaczego...
-
Kochałam cię. Nie rozumiesz?
-
I o jej wyjeździe?
-
Tak. Chyba tylko ja – zawahała się. - Spotkałam ją, jak
odbierała paszport. Nic nie powiedziała, ale od czego są koledzy z
roku? Robert zajrzał w papiery i już wiedziałam: dostała
zaproszenie z Anglii.
-
Wiedziałaś... ukryłaś to przede mną!
-
Chciałeś wtedy umrzeć. Miałam cię dobić?
Spojrzałem
na moją żonę i zdałem sobie sprawę, że od lat jestem z kobietą,
której nie znam. Jej wielkoduszność mnie rani. Nagle w innym
świetle zobaczyłem jej „ultimatum”. Liczyła się z tym, że
odejdę. Że posłucham swoich uczuć. Chciała mi to umożliwić.
Chciała, żebym sam wybrał... Gniew i upokorzenie, które mnie
dławiły na myśl o tamtym, ustępują. Jak mogłem tego nie
widzieć?
-
Wiero, jak mogłem tego nie widzieć? Jesteś...
-
Nic nie mów - przykryła moją dłoń swoją dłonią i delikatnie
przytrzymała. - Wystąpię o rozwód, załatwimy to od ręki,
dobrze?
Kiwnąłem
głową, nic nie mówiąc. Ona wstała, ja się podniosłem, podała
mi rękę i odeszła pewnym krokiem, wyprostowana, nie oglądając
się, w tym swoim mundurku kobiety sukcesu, nienagannie skrojonym
ciemnoszarym kostiumie, zostawiając za sobą smugę zapachu. Zawsze używała
drogich perfum. Nawet nie znałem ich nazwy. Przez moment miałem
ochotę wybiec za nią, powiedzieć: zostań, porozmawiajmy,
spróbujmy jeszcze raz, nie wiedziałem, że jesteś taka, wcale cię
nie znałem. Nie zrobiłem tego. Powiedziałaby: odpuść sobie, nie
chciałeś mnie wcale poznać, a poza tym to i tak się nie uda,
wiesz, że cię lubię i będzie tak zawsze. Nie psujmy tego, dobrze?
Więc
wiedziała. Obie wiedziały. Tylko ja byłem idiotą.
© 2014 Alina L
All rights reserved. Any unauthorised copying will be an infringement of copyright.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz