niedziela, 28 lutego 2016

Przejście przez strumień (23)

Konstancja ma dziesięć lat. Jedzie z rodzicami do wujostwa, to ważna uroczystość: chrzciny ich pierworodnego, Zygmunta. Dlatego mama jest taka elegancka, włożyła najładniejszą sukienkę. Konstancja ze smutkiem myśli, że najładniejsza sukienka mamy jest zupełnie zwyczajna, nie różni się od codziennych sukien cioci Elizy.
Konstancja lubi Elizę. Ciocia zawsze pięknie pachnie, a jej stroje są sprowadzane z Paryża. Stryjenka, poprawia ją matka. Po co używać takich śmiesznych określeń, myśli Konstancja, w końcu wszyscy wiedzą, o kim mowa. Eliza jest młoda i wesoła, zawsze roześmiana, i taka piękna! Często daje Konstancji prezenty. Stryj Leonard też jest przystojny; są do siebie bardzo podobni, on i Maksymilian, ojciec Konstancji, ale nie sposób ich pomylić.
Ten dom! To niemal pałac. Pałacyk, mówi matka. Ojciec Elizy zbudował go dla niej, to jej wiano. Także cukrownia, gorzelnia, lasy i grunty orne. To wszystko należy do niej. I do jej męża, stryja Leonarda. I do małego Zygmusia, którego teraz Konstancja zobaczy po raz pierwszy. 
 (...)
Konstancja biegnie na piętro po spiralnych schodach, wokół holu, nad którym zwiesza się kryształowy żyrandol. Puka cichutko i wchodzi do biało-różowego pokoju cioci Elizy. Ciocia ma na sobie suknię z seledynowego materiału o drobnym, ledwo widocznym wzorze.
- Witaj, kochanie - uśmiecha się ciocia i całuje ją w oba policzki. - Poznaj Zygmusia.
Konstancja podchodzi do łóżka, na którym leży dziecko, i zapiera jej dech. Chłopczyk jest piękny. Ma jasne włoski i wielkie, ciemne oczy. Patrzy na dziewczynkę, uśmiecha się i wyciąga rączki, gruchając. Ona podaje mu palce, które mały mocno chwyta i usiłuje przyciągnąć do siebie.
- Witaj, Zygmusiu - mówi Konstancja. - Jestem twoja kuzynką.

 Konstancja ma dwadzieścia lat. Nie, ma lat dwadzieścia dwa i właśnie oświadczył się o jej rękę mężczyzna, którego nie kocha. On zachowuje się tak, jakby to nie miało żadnego znaczenia. Ciągle czuje na sobie jego wzrok. Kiedy zbliża się do niej, stara się jej dotknąć, a ona wtedy odsuwa się gwałtownie. Jest dla niego opryskliwa, niemiła, ale ma wrażenie, że im bardziej próbuje go do siebie zniechęcić, tym bardziej go pociąga. Nie ma z kim o tym porozmawiać; jej przyjaciółka z pensji, Zosia, jest gdzieś daleko, w Warszawie albo we Lwowie. 
 
Zosia i Adam. Ciemnowłosi, ciemnoocy, brat i siostra. Tak podobni do siebie, że kiedy Konstancja spotkała Adama - miała wtedy szesnaście lat, on dwadzieścia - poczuła się tak, jakby znali się od zawsze. Teraz już będziemy razem, cieszyła się Zosia, będziesz moją siostrzyczką, wyjdziesz za Adasia, niech tylko skończy się wojna.
Patrzył na nią tymi przepastnymi, ciemnymi oczami, w których czasem zapalały się wesołe iskierki, patrzył nic nie mówiąc. Wiedziała, że za dwa dni ma się stawić w swoim pułku. Tego wieczoru zaproszono sąsiadów, dużo młodzieży. Adam tańczył ze wszystkimi dziewczętami, a i Konstancji nie brakowało partnerów, ale co jakiś czas był przy niej i mazur miał należeć do niego.
Tamten świt w ogrodzie, po zabawie... Czuła, już wtedy wiedziała, nie wiedząc. Leżała potem w łóżku obok śpiącej Zosi, płacząc bezgłośnie. Patrzyła na fotografię uśmiechniętego młodego mężczyzny w mundurze i próbowała się modlić. Niebo było obojętne.
Więc kiedy kilka miesięcy później zastała w pokoju zapłakaną Zosię, wiedziała. 

A teraz ten fircyk, ten uzurpator, ma czelność tu przyjeżdżać. Jak to powiedzieć Zosi? Przecież w liście nie można napisać, że Marian wzbudza w niej obrzydzenie i jakiś dziwny niepokój.
Może Zosia zapytałaby wtedy: dlaczego po prostu go nie odprawisz? Na to pytanie Konstancja nie zna odpowiedzi; próbuje kluczyć, boczy się jak dziecko. Nie musiała dotąd podejmować życiowych decyzji, o wszystkim decydował ojciec. Teraz papa nie mówi nic, patrzy na nią i pewnie myśli, że jest dorosła i wie, czego chce.
Wie? Chciałaby, żeby dali jej spokój. Pozwolili czytać książki, siedząc na ogrodowej huśtawce, i układać róże w wazonach. Haftować obrusy i spacerować wśród pól, gdy wschodzą zboża. Leżąc na trawie patrzeć na wiotkie gałęzie brzóz na tle wiosennego nieba. Głaskać psa, przytulającego się do jej kolan.
Wie na pewno, że nie ma wyboru: powinna wyjść za mąż. Kiedy odejdą rodzice, ktoś musi poprowadzić gospodarstwo; jest za małe, żeby zatrudniać zarządcę. Choć ojciec w końcu wprowadził ją w istotne sprawy, nie ukrywał, że nie wierzy, by mogła sama wszystkiemu podołać.

Jest letni wieczór, w domu goście. Imieniny matki. Przyjechali krewni, sąsiedzi, jest także on, bawi towarzystwo opowieściami z frontu. Dokąd jeszcze zamierza się przechwalać swoimi czynami, myśli Konstancja ze złością. Wychodzi z pokoju bez słowa, idzie do ogrodu, w bzową aleję, w stronę rzeki. Roje tańczących świetlików są jak klejnoty we włosach nocy.
Zygmuś jest tutaj. Siedzi pod jabłonią na ławeczce z widokiem na dolinę. Nad rzeką unosi się mleczny opar.
- Masz dosyć? - pyta domyślnie, odwracając się w jej stronę.
- Zgadłeś - wzdycha Konstancja. Opiera się o drzewo, jest ciepłe i daje siłę.
Zygmuś wstaje. Mimo swoich dwunastu lat jest prawie tak wysoki jak ona. Jasne, obcięte na pazia włosy opadają mu na ramiona. Jeszcze nosi marynarskie ubranie i krótkie spodnie.
Stoi przed nią i patrzy. Jej twarz nie ma dla niego tajemnic. A jednak pyta.
- Wyjdziesz za niego?
Konstancja nie odpowiada. Wyciąga rękę i dotyka jego policzka. Delikatnie gładzi.
I wtedy on całuje wnętrze jej dłoni.
Konstancja patrzy na niego zaskoczona. Odwraca się i odchodzi w pośpiechu.


© 2014 Alina L
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, powielanie i wykorzystywanie tekstu w całości lub we fragmentach bez zgody autora zabronione. 
All rights reserved. Any unauthorised copying will be an infringement of copyright.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz