Przyszło
lato. Znów byłem na wsi i wreszcie udało
mi się zająć na dobre porządkami w domu. Dotkliwy ból minął,
pozostała tęsknota i coraz jaśniejsza świadomość straty, na
którą nic nie można poradzić. Teraz już mogę liczyć tylko na
siebie. Czy nie na tym polega dorosłość? Więc dorastam, tylko
dlaczego, do diabła, tak boli?
Do
tej pory zdawało mi się, że znam cały strych jak własną
kieszeń. Nie sądziłem, by cokolwiek mogło mnie tu zaskoczyć.
Stare książki, tak. W większości tanie, przedwojenne powieści,
jakieś broszury, nic godnego uwagi. Zakurzone meble, od dawna nie
używane, wyszczerbione fajansowe naczynia. Przedmioty zbędne,
których jednak trochę żal się pozbywać.
Ten
pakiecik leżał na szafie za wysokim, rzeźbionym gzymsem i może
dlatego nie znalazłem go wcześniej. Dwie warstwy grubego,
woskowanego papieru przewiązanego na krzyż sznurkiem. Ledwo
widoczne słowa DLA ZYGMUNTA.
Dla
Zygmunta? Nie znam żadnego Zygmunta. Otrzepałem z paczki kurz i
zabrałem ją do pokoju. Ostrożnie rozsupłałem sznurek.
Rozchyliłem papier.
Zeszyt
w linie w płóciennej oprawie zapełniony okrągłym, kobiecym
pismem. Listy, pisane inną ręką, podpisane Z.
Fotografia:
kobieta i mężczyzna w ogrodzie. Kwitną drzewa. Ona z blond
warkoczem, w dość długiej, jasnej sukni w drobne kwiatki, siedzi
na ogrodowej huśtawce, patrzy w obiektyw. Ma uśmiech młodej
dziewczyny, ale jest już kobietą, chyba po trzydziestce. Mężczyzna
stojący obok jest młodszy, jasnowłosy, ubrany w strój do konnej
jazdy. Patrzy na nią.
Odwróciłem
fotografię. Ani słowa.
Nie
poszedłem spać. Spotkałem Konstancję.
Kiedy
skończyłem czytać, świtało. Potem leżałem na łóżku,
patrząc, jak stopniowo zarysowują się w świetle nadchodzącego
dnia kształty przedmiotów, jak powoli zalewa je różowawe światło.
Ptaki budziły się w ogrodzie i ktoś - kto? - dyrygował dla mnie
ich chórem, odtwarzając śpiewną partyturę poranka. Niebo
jaśniało, pokrywało się płynnym złotem. Nie czułem senności.
Była
ze mną przez cały dzień. Rozmawiałem z nią, idąc przed siebie,
a potem, jakby nieświadomie skręciłem na południe. Pies biegł
obok, węsząc.
Tu
mieszkała. Gdzie wisiała huśtawka? Czy rosną jeszcze tamte
drzewa? Sad zdziczał, gałęzie jabłoni były kruche, łamały się
w dłoniach z trzaskiem. Resztki starych uli. Wreszcie dom. Okna i drzwi
zabite deskami, płaty tynku odpadające ze ścian. Gdzie była jej
sypialnia?
Przysiadłem
na wyszczerbionych stopniach ganku, pies obok mnie. Ukryłem twarz w
dłoniach. Obie odeszły.
Wracałem
przez wieś. Nie byłem na cmentarzu od pogrzebu babki. Uprzątnąłem
nagrobek dziadków, wyrzuciłem kwiaty i znicze, które ktoś
niedawno zostawił.
Potem
poszedłem na drugą stronę kościoła i cmentarza. Ten grobowiec
ciągle tu jest, muszę się dowiedzieć, czy nic mu nie grozi. Może
trzeba będzie zapłacić, na cmentarzu robi się ciasno, czy nie
zechcą go zburzyć?
Kiedy
żyła babka... kiedy żyła, przychodziliśmy tu razem. Polerowała
kamień, zapalała świece, ustawiała świeże kwiaty. Nie
zapomniała, nigdy. Teraz moja kolej.
MAKSYMILIAN
KUCZYŃSKI, czytam. 1875 - 1930. ANNA Z WOLSKICH KUCZYŃSKA 1881 -
1930. ZYGMUŚ JANUSZEWICZ 1924 - 1929. KONSTANCJA Z KUCZYŃSKICH
JANUSZEWICZOWA 1900 - 1947.
Uświadomiłem
sobie nagle, że nie wiem, gdzie jest grób jej męża. Dlaczego nie
leżą razem - teraz
to jasne. Ale gdzie on spoczywa? Marian Januszewicz. Był od niej
starszy, zmarł w 1933, 34?
Obszedłem
cały cmentarz. Nie znalazłem nic. Czy ksiądz będzie wiedział?
W
kościele panował półmrok. Jak to dobrze, że modlitwy z
dzieciństwa przychodzą zawsze wtedy, gdy są potrzebne. Nie
zapomina się tamtych słów, choć być może słowa nie są ważne.
Siedziałem w ławce, w ciszy. Nawet nie zauważyłam, kiedy podszedł
proboszcz.
(...)
Dlaczego
poczułem się tak, jakbym był zakochany?
Czy można zakochać się w umarłej? Rozmawiałem z nią. Zdaje mi
się, że nawet o niej śniłem, ale przebudzenie płoszyło ją jak
ducha.
Ojciec
musi ją pamiętać, miał przecież siedemnaście lat, kiedy zmarła.
Wydzwaniałem do niego - w domu nie było telefonu, jeździłem
pekaesem do Zarzecza i tam z automatu na poczcie prowadziłem z nim
długie telekonferencje. W końcu powiedział, że wszystko, co
pamięta, napisał mi w liście.
Przesyłka
była gruba: kartki papieru kancelaryjnego wypełnione równym pismem
taty, ważniejsze rzeczy podkreślone. Cały on.
Księgi
parafialne. Daty, fakty, imiona. Nasz proboszcz i jego kolega z
Wojakowic wiedzieli całkiem sporo.
Byli
też starzy ludzie we wsi, ich pamięć. Chodziłem od domu do domu.
Opowiadali chętnie, głównie nie na temat.
Powoli
wyłaniały się obrazy. Jeszcze za mgłą. Niejasne. Coraz bliższe.
© 2014 Alina L
All rights reserved. Any unauthorised copying will be an infringement of copyright.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz