Teraz temat powraca, nie tylko w tej opowieści. Dwie książki, których jeszcze nie przeczytałam, dotyczą Jej w sposób szczególny.
"Obciążeni" - książka o społeczeństwie, które zatracilo instynkt moralny, pozwalajac na mordowanie chorych.
I "Góra Tajget". Szpital w Lublińcu, w którym zabito moją Babcię.
Miasto
nigdy nie stało się moim domem.
Mimo niewątpliwej urody - ulic wspinających
się na wzgórza, zaniedbanego, ale malowniczego historycznego
centrum, zielonych wąwozów wnikających aż do śródmieścia -
pozostało raczej wynajętym mieszkaniem: dość wygodnym, urządzonym
na miarę moich potrzeb, i obcym. Po kilkunastu latach nadal nie
byłem stąd, ale też naprawdę nie byłem znikąd. Moja
przynależność do Wsi była złudzeniem.
Dopiero
teraz docierało do mnie, że wyjazd z Miasteczka, wybór miejsca
studiów tak daleko do domu był ucieczką nie tylko od matki, od
obojga rodziców; był też ucieczką z tamtej przeklętej ziemi,
niewdzięcznej, opornej.
Dzieje
rodziny matki budziły we mnie niepokój, opór, niechęć. Przez
wiele lat słuchałem, nie zadając pytań, zabraniając sobie
głębszego zaangażowania. Teraz już wiem, że to był lęk. Nadal
go odczuwam. Lęk przed bólem, buntem, poczuciem odrzucenia.
Ludzie
stamtąd należeli tylko do tamtej ziemi, ale ona nie istniała na
mapach. W tym miejscu były kreślone, poprawiane, zmieniane. Pytano
mieszkańców o zdanie, a jakże, tyle że ich opinia dla nikogo nie
była wiążąca. Naprawdę liczyły się interesy wielkich mocarstw,
bezpieczeństwo zwycięzców. W tej rozgrywce gigantów los kilkuset
tysięcy ludzi był bez znaczenia. Ich poczucie tożsamości, nawet
silnie ugruntowane, jak w przypadku mojego dziadka, ciągle było
kwestionowane. Przez świat, przez polityków, przez sąsiadów, w
końcu przez nich samych.
Potem
już nie pytano. Nieprawda, znów ich zapytano. DVL, niemiecka lista
narodowościowa. Ciekaw jestem, ilu z moich kolegów ma mgliste
choćby pojęcie, dlaczego tak wielu ludzi stamtąd znalazło się na
niej. Dlaczego Kościół apelował, by do niej przystępowali. Ilu i
dlaczego przyjęło pierwszą i druga grupę, co po kilku latach
miało się okazać wyrokiem skazującym na wygnanie.
Dowiedzieli
się, kim są i co ich czeka.
Dziadka:
Dachau. Jego dzieci: wypędzenie z domu, który zajęło Gestapo.
Wujków: mundury Wehrmachtu. Mieli szczęście, z trzecią grupą DVL
jako niepewni politycznie nie trafili na front wschodni. Paryż,
Normandia, Pas de Calais... Jednemu udało
się dostać do niewoli i potem pływał na polskich okrętach
podwodnych.
Potem
nie pytano. Pociągi z niewolnikami jechały w przeciwną stronę.
Chciałem
wiedzieć, kim jestem. Nie chciałem być człowiekiem bez
przeszłości. Chciałem żyć w świecie jasnych kryteriów.
Wydawało mi się, że uciekając, odnajdę swoją tożsamość.
Babka
chorowała. Miała opiekę tam na miejscu,
ale czułem się winny, że z nią nie jestem. Od kolejnego semestru
udało się tak ułożyć zajęcia, żebym mógł wyjeżdżać co
tydzień na cztery dni. Pakowałem plecak, brałem psa i jechaliśmy
na wieś.
Chciała
mi tyle powiedzieć. Wykorzystać te ostatnie chwile - była tego
świadoma, bez lęku i bez sprzeciwu - żeby ocalić resztki tamtego
świata, tamtego życia. Komu, jak nie mnie miała to wszystko
przekazać? Rozpoznawałem znajome wątki, ale pojawiały się nowe
postacie, szczegóły. Jakieś niuanse, których wcześniej nie
odczytywałem. Mówiła z trudem, więc nie zawsze zadawałem
pytania. Potem zapominałem, o co chciałem spytać. Lęk i rozpacz,
że ją tracę, zaćmiewały mi umysł.
Ojciec
też przyjeżdżał, coraz częściej. Nagle dostrzegłem, że zaczął
się starzeć. W końcu i matka przyjechała, żeby zostać dłużej.
A
potem to się stało.
I
kiedy po pogrzebie, po stypie zamknąłem się w swoim pokoju,
zrozumiałem, że jestem sam, zupełnie sam.
Ta
samotność ciągle zmieniała oblicza.
Tępy
ból. Zaciśnięte gardło. Za późno.
Przebudzenia
nad ranem i powolne uświadamianie sobie, gdzie jestem, aż do
nagłego szarpnięcia, gwałtownego - jak po nagłym naciśnięciu
hamulca - uderzenia. Łomot serca.
Pustka.
Pytania, zadawane nie wiadomo komu.
Wracają
sceny, obrazy, słowa. Także te, których nie wypowiedziałem, a
teraz jest już za późno. I te wypowiedziane: w złości, w
zniecierpliwieniu.
Wina.
Na zawsze winny. Bez odkupienia.
Dni
długie i podobne do siebie. Dali mi wolne, na uczelni ktoś mnie
zastępował. Wziąłem L-4, lekarz w Zarzeczu wypisał bez słowa.
Pytał, czy chcę coś na sen. Nie chciałem.
Pies
patrzył na mnie leżąc na podłodze, ciężko wzdychając.
Siedziałem w kuchni, patrząc w ogień. Teraz dom był mój. Rodzice
wyjechali, nie chciałem ich pomocy przy porządkowaniu rzeczy babki.
Zrobię to kiedyś, sam. Może.
Kończyła
się zima.
Wróciłem
do miasta. Trzeba iść dalej. Nawet jeśli
nie wiem, dokąd. Najprościej będzie planować tylko na dziś.
Mógłbym zostać w łóżku, ale trzeba wyprowadzić psa. On
zakotwicza mnie w codzienności. Chce wyjść. Chce jeść. Chce się
bawić. Więc siłą rzeczy ja też wychodzę, jem, a nawet się
bawię. Idę do biblioteki.
Czy
to był przypadek? Właśnie wtedy wpadła mi w ręce książka,
skromny skrypt odbity z maszynopisu, który zmusił mnie, by pomyśleć
o mojej drugiej babci. Nie widzianej nigdy babci Agnieszce.
Niemcy
przeprowadzili tam eutanazję, mówiła matka, nie wdając się w
szczegóły. Może sama ich nie znała? Miała wtedy kilka lat. Może
nie była w stanie o tym myśleć. Jak to było?
Teraz
już wiem, że nigdy nie dowiedziała się prawdy. To, co wiemy, jest
jej fragmentem.
Moja
babcia Agnieszka na jedynym zdjęciu, jakie mam, patrzy w dal.
Sprawia wrażenie kruchej i zagubionej, nieobecnej. Na co zachorowała
po urodzeniu trzeciego dziecka, mojej matki? Depresja poporodowa?
Schizofrenia? Nie była w stanie udźwignąć życia. Jak to było?
Przestała wstawać z łóżka? Siadała na krześle i patrzyła w
przestrzeń? Zapominała dokąd i po co idzie? Wpadała w gniew,
krzyczała? Próbowała targnąć się na własne życie? Nic nie
wiem. Musiało być źle, skoro szpital był jedynym wyjściem.
Jak
wyglądały takie szpitale? Nadal tak wyglądają. Wielkie sale.
Żadnej prywatności, nawet w łazience. Zdrowemu trudno uwierzyć,
że kogokolwiek można w tych warunkach wyleczyć. Nie mnie o tym
wyrokować.
Eutanazja,
powiedziała mama. Co za bzdura! To słowo szydzi ze swojej treści:
dobra śmierć.
Robili
to we wszystkich szpitalach psychiatrycznych. Wywozili ich
samochodami, zamienionymi w komory gazowe, trując tlenkiem węgla
lub spalinami. Rozstrzeliwali w lasach albo na miejscu, bywało, że
na dziedzińcu szpitalnym. Truli lekami, zwłaszcza dzieci. A tych,
których nie zamordowali, zabijał głód, choroby i strach. To była
generalna próba Zagłady.
W
drugim tomie skryptu są listy zabitych; niekompletne. Nie ma tu
mojej babci.
Lebensunwerten
Lebens. Istoty
niewarte życia.
Szpital,
w którym była, widziałem raz. Nie wiem, czy odważę się pojechać
tam ponownie.
Po
wkroczeniu Niemcy zarządzili częściową ewakuację chorych i
personelu w nieznanym kierunku, pisze autor opracowania. Nie ma
dowodów, by chorych wtedy zabijano.
Jak
to? Jest tam jej grób. Czy to też fikcja? Były takie miejsca,
miejsca fikcyjnego pochówku chorych, zmarłych, według
dokumentacji, w szpitalach. Rodzinom wysyłano nawet zawiadomienia.
Masowe groby w lasach nie wszystkie zostały odkryte.
Ale
jak, w jaki sposób mam spytać o to matkę i ciotki?
Pierwsza
była ciotka Urszula. Starsza od mamy o trzy lata. To dużo.
Pojechali
na pogrzeb. Dziadka z nimi nie było, wszystko wskazuje na to, że
już wtedy był w Dachau. Kto z nimi pojechał? Ciotka, sąsiadki. To
pomieszczenie było pełne trumien. Trumnę otworzono. Babcia miała
piękną, jasną twarz i czerwone usta. Kobiety odnalazły ślady
zastrzyków.
Była
dokumentacja. Kiedy jeździli na jej grób, podawali nazwisko i
odnajdywano w księdze numer grobu. Więc dlaczego autor opracowania
o tym nie pisze?
Uznał
tę śmierć za naturalną? Tylko dlatego, że tak zapisano w karcie?
Było
tam wiele trumien, powiedziała ciocia.
Czytałem
o tym w latach pięćdziesiątych, powiedział wujek. O ile pamiętam,
było to jakieś czasopismo medyczne. A może książka? Zeznania
świadków, sanitariuszy. Chorych zabijano zastrzykami z fenolu.
Dlaczego
doktor B. o tym nie wspomina?
Nie
mają zwyczaju sięgać do dawnych opracowań, skwitowała ciotka.
Nonsens.
Trudno mi w to uwierzyć. Muszę się z nim spotkać.
Nie
spotkałem się z nim, ani wtedy, ani potem. Nie wiem, na co czekam.
Nie po raz pierwszy tak się zachowuję, jestem na siebie wściekły,
lecz nic nie robię. Może powstrzymała mnie reakcja matki, jej
widoczny ból, kiedy zacząłem o tym mówić. Nie jestem gotów
wyjść naprzeciw własnemu cierpieniu. Chciałbym zrozumieć, ale...
Chyba nie jestem dość silny.
© 2014 Alina L
All rights reserved. Any unauthorised copying will be an infringement of copyright.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz