Nie wiem, czy istnieje przepis na szczęście, ale na pewno są miejsca, gdzie łatwiej w to uwierzyć.
Do Forcalquier trafiliśmy przypadkiem. Spędziliśmy tam cztery tygodnie. Spacerowaliśmy z psem, czytaliśmy, I. pracował. Słuchaliśmy ptaków i żab. Pojechaliśmy do Colmars-les-Alps, Le Thoronet, Senanque, Luberon.
Aż przyszedł poniedziałek. Dzień największego w Prowansji targu.
Chcecie zobaczyć szczęśliwych Francuzów?
Stragany zajmowały cały Place du Bourguet, wspinały się na wzgórze zamkowe.
Barwy, zapachy, smaki! Atmosfera pikniku, spotkania towarzyskiego, bo przecież i kupujący, i sprzedający się znają, choć wielu przyjechało z daleka.
Targ ma tradycje sięgające średniowiecza, gdy miasto - wówczas liczące kilka tysięcy mieszkańców - było ośrodkiem władzy, jedną z siedzib hrabiów Prowansji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz