To mogłoby być inne
miasteczko - Krasnystaw, Hrubieszów, Włodawa - gdzie żyli obok
siebie ludzie posługujący się różnymi językami, wyznający
różne religie. Sąsiedzi. Obcy, ale - zdawałoby się - w jakiś
sposób sobie bliscy. Choć ksenofobia wpisana była w ich sposób
widzenia świata, nie uzewnętrzniała się w ostrej formie. Niechęć,
obojętność, rzadko jawna wrogość. Czego trzeba było, by stała
się zarzewiem konfliktu? Co musi się zdarzyć, by stało się
Jedwabne?
Z książki Romanowskiego
tego się nie dowiemy. Pińsk w jego powieści jest rajem dzieciństwa
- dzieciństwa ułomnego, bo naznaczonego śmiercią rodziców,
których jednak zastępują ciocia, wujek i stryjek. Jest miejscem
pierwszych miłości, przyjaźni, stopniowego poznawania świata
dorosłych. To świat wielojęzyczny, wielokulturowy. Obok Polaków
zamieszkuje go duża społeczność żydowska, a także Poleszucy -
Białorusini. Jest też polski Tatar, pan
Abdulowicz.
Do tego miasteczka w
podkutych butach wkracza historia. Ujawniają się dawne konflikty i
animozje. Są tacy, co będą współpracować z okupantem -
sowieckim, a potem niemieckim. Tamten świat był podszyty kłamstwem.
Była w nim ukryta nienawiść.
Wszystko to oglądamy
oczami dziecka: jak przez oddalającą stronę lornetki, jak w
miękkiej mgiełce odległego wspomnienie. Przedmioty tracą ostre
kanty, uczucia nie mają już tej mocy obezwładniania. Poczucie
straty już tak nie boli. A przecież pozostają obrazy: żydowskiego
chłopca ukrywającego się na bagnach, żydowskiej dziewczyny
krzyczącej: Ich bin Judin!,
bosych stóp powieszonego przyjaciela, królika przybitego
do płotu.
Marek patrzy uważnie,
obserwuje. Gdy zostaje sam z ciocią i małą Tereską, gwałtownie
dorasta. Zajmuje się spekulacją, lecz jego samodzielnie podejmowane
działania kilkakrotnie omal nie doprowadzają do katastrofy. Uczy
się świata dorosłych. Ta nauka jest bolesna: wszystko, co kochamy,
musimy utracić.
A przecież jest to
powieść urzekająca. Uroda języka, jego zmysłowość, plastyka.
Niespieszny tok narracji, zatrzymywanie się na przedmiotach.
Atmosfera zaułka i maleńkiego podwórza, w którym odbija się
szaleństwo otaczającego świata. To podwórze trwa, choć zmienia
się wszystko: znika stryjek, potem wuj, introligator Gold z rodziną
zostaje zabrany do getta. Giną
sąsiedzi, czasem pozostają po nich przedmioty, które zdążyli
sprzedać. W domu kwaterują obcy wojskowi.
A przecież trwa dom,
drzewo orzecha, choć martwe i - ostatni obraz powieści - dym z
komina, znak, że ciotka rozpala ogień pod kuchnią.
Zbigniew
Romanowski: Cień jaskółki