czwartek, 31 grudnia 2015

Przejście przez strumień (5)

Nasz dom miał być wkrótce sprzedany. Za duży dla jednej rodziny, kłopotliwy w utrzymaniu ze względu na lokatorów, spełnił swoją rolę, dając schronienie przez tyle lat, a teraz miał iść w obce ręce.
Jego dzieje napawały mnie smutkiem i żalem. Zbudował go dziadek z myślą o swoich dzieciach. Niedługo się nim cieszył – gdy wybuchła wojna, musieli uciekać. On – by wywieźć jak najdalej dokumenty swojego urzędu. Także dlatego, że – za jego powstańczą przeszłość - aresztowaliby go w pierwszej kolejności.
Czy można sobie wyobrazić ten exodus, wędrówkę w upale tamtego września: z dziećmi, dobytkiem, w zatłoczonych towarowych wagonach... Pociąg ostrzeliwało niemieckie lotnictwo, a kiedy się zatrzymał, strzelali do uciekających, kryjących się w zbożu ludzi. Ginęli na oczach swych bliskich. Gdzieś potem zaopiekowano się dziećmi, a wkrótce trzeba było wracać - już nie do siebie, jak się okazało: dom zajęło Gestapo. Trzy dziewczynki wracały bez ojca – on dotarł do Lwowa z dokumentami, był tam na razie względnie bezpieczny.
Dlaczego wrócił, wiedząc, że nie ma tu szans? Ktoś musi wychować dzieci – czy podejmą się tego krewni?
Aresztowali go nie od razu – przez jakiś czas ukrywał się. Potem już były tylko krótkie listy od czasu do czasu, z tego miejsca w Bawarii, listy, w których nic nie mógł napisać, dawał jedynie znak, że żyje.

Wyprowadziliśmy się stamtąd. Dostaliśmy mieszkanie w bloku, w innej dzielnicy miasta. Koniec z paleniem w piecach, cieszyła się matka. No tak. Nie pomyśleli, że to także koniec tego, czym dotąd żyłem. Zaczynałem naukę w liceum, prawie nikt z mojej klasy tam się nie wybierał. Traciłem wszystko.
Tamte wakacje spędziłem czytając. „Trylogia” po raz piąty, a także Szekspir. Potem „Martin Eden”, przeczytany z wypiekami na twarzy. Czy taka musi być cena spełnienia, zastanawiałem się. Nie ma innej drogi? I jaką wybrałbym ja? Nie miałem wątpliwości. Żadnych kompromisów. Nawet, jeśli trzeba będzie zapłacić tę cenę. Nie złamię się. Nie będę żyć tak, jak wszyscy wokół. 

Zawsze to samo. Wchodzę i staję z boku. Patrzę na tę grupę obcych ludzi i zastanawiam się, co ja tutaj robię? Rozmawiam z nimi, zaprzyjaźniam się nawet i ciągle czuję, że jestem obok. Jestem obcy, inny.
Tak było już w przedszkolu, mam zdjęcie: wszystkie dzieci pchają się do pani, która rozdaje zabawki - wyciągnięte ręce, krzyk, przepychanka. W dolnym rogu fotografii widać czapkę i kawałek płaszczyka dziecka, które stoi i przygląda się tej scenie. Z dystansem, niesmakiem - i żalem. To ja. Już wiem, że nie umiem być jak oni. I że to jest kalectwo, które zaważy na moim życiu.
Więc jestem obok, samotny. To nie jest nieśmiałość, wynikająca z kompleksu niższości; raczej głęboka, niezachwiana świadomość obcości i przekonanie, że nikt z nich nie zrozumie, kim naprawdę jestem, więc nawet nie warto próbować. Samotność nie do opisania.
Skąd to się bierze? Skąd to przeklęte dziedzictwo, nie pozwalające mi być sobą? Mam tyle do powiedzenia; nic nie mówię z obawy, że mnie nie zrozumieją, zlekceważą, wyśmieją. Plotę głupstwa, robię głupie żarty, chcę być taki, jak oni. Choć wiem, że wcale nie chcę taki być.
Na szczęście to mija. Powoli oswajamy się nawzajem. Zaczynam dostrzegać, że oni są tak samo pełni lęku. Stajemy się sobie coraz bliżsi i to przynosi ulgę. Teraz, po paru miesiącach czuję, że jestem u siebie.

Odcinek 6

© 2014 Alina L
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, powielanie i wykorzystywanie tekstu w całości lub we fragmentach bez zgody autora zabronione. 
All rights reserved. Any unauthorised copying will be an infringement of copyright.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz