Nasz dom miał być wkrótce sprzedany.
Za duży dla jednej rodziny, kłopotliwy w utrzymaniu ze względu na
lokatorów, spełnił swoją rolę, dając schronienie przez tyle
lat, a teraz miał iść w obce ręce.
Jego dzieje napawały mnie smutkiem i żalem. Zbudował
go dziadek z myślą o swoich dzieciach. Niedługo się nim cieszył
– gdy wybuchła wojna, musieli uciekać. On – by wywieźć jak
najdalej dokumenty swojego urzędu. Także dlatego, że – za jego
powstańczą przeszłość - aresztowaliby go w pierwszej kolejności.
Czy można sobie wyobrazić ten exodus, wędrówkę w
upale tamtego września: z dziećmi, dobytkiem, w zatłoczonych
towarowych wagonach... Pociąg ostrzeliwało niemieckie lotnictwo, a
kiedy się zatrzymał, strzelali do uciekających, kryjących się w
zbożu ludzi. Ginęli na oczach swych bliskich. Gdzieś potem
zaopiekowano się dziećmi, a wkrótce trzeba było wracać - już
nie do siebie, jak się okazało: dom zajęło Gestapo. Trzy
dziewczynki wracały bez ojca – on dotarł do Lwowa z dokumentami,
był tam na razie względnie bezpieczny.
Dlaczego wrócił, wiedząc, że nie ma tu szans? Ktoś
musi wychować dzieci – czy podejmą się tego krewni?
Aresztowali go nie od razu – przez jakiś czas ukrywał
się. Potem już były tylko krótkie listy od czasu do czasu, z tego
miejsca w Bawarii, listy, w których nic nie mógł napisać, dawał
jedynie znak, że żyje.
Wyprowadziliśmy
się stamtąd. Dostaliśmy mieszkanie w bloku, w innej dzielnicy
miasta. Koniec z paleniem w piecach, cieszyła się matka. No tak.
Nie pomyśleli, że to także koniec tego, czym dotąd żyłem.
Zaczynałem naukę w liceum, prawie nikt z mojej klasy tam się nie
wybierał. Traciłem wszystko.
Tamte
wakacje spędziłem czytając. „Trylogia” po raz piąty, a także
Szekspir. Potem „Martin Eden”, przeczytany z wypiekami na twarzy.
Czy taka musi być cena spełnienia, zastanawiałem się. Nie ma
innej drogi? I jaką wybrałbym ja? Nie miałem wątpliwości.
Żadnych kompromisów. Nawet, jeśli trzeba będzie zapłacić tę
cenę. Nie złamię się. Nie będę żyć tak, jak wszyscy wokół.
Zawsze
to samo. Wchodzę i staję z boku. Patrzę na
tę grupę obcych ludzi i zastanawiam się, co ja tutaj robię?
Rozmawiam z nimi, zaprzyjaźniam się nawet i ciągle czuję, że
jestem obok. Jestem obcy, inny.
Tak
było już w przedszkolu, mam zdjęcie: wszystkie dzieci pchają się
do pani, która rozdaje zabawki - wyciągnięte ręce, krzyk,
przepychanka. W dolnym rogu fotografii widać czapkę i kawałek
płaszczyka dziecka, które stoi i przygląda się tej scenie. Z
dystansem, niesmakiem - i żalem. To ja. Już wiem, że nie umiem być
jak oni. I że to jest kalectwo, które zaważy na moim życiu.
Więc
jestem obok, samotny. To nie jest nieśmiałość, wynikająca z
kompleksu niższości; raczej głęboka, niezachwiana świadomość
obcości i przekonanie, że nikt z nich nie zrozumie, kim naprawdę
jestem, więc nawet nie warto próbować. Samotność nie do
opisania.
Skąd
to się bierze? Skąd to przeklęte dziedzictwo, nie pozwalające mi
być sobą? Mam tyle do powiedzenia; nic nie mówię z obawy, że
mnie nie zrozumieją, zlekceważą, wyśmieją. Plotę głupstwa,
robię głupie żarty, chcę być taki, jak oni. Choć wiem, że
wcale nie chcę taki być.
Na
szczęście to mija. Powoli oswajamy się nawzajem. Zaczynam
dostrzegać, że oni są tak samo pełni lęku. Stajemy się sobie
coraz bliżsi i to przynosi ulgę. Teraz, po paru miesiącach czuję,
że jestem u siebie.
Odcinek 6
Odcinek 6
© 2014 Alina L
All rights reserved. Any unauthorised copying will be an infringement of copyright.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz