Pies pojawia się nagle
na
pustej drodze za miastem, którą idzie mężczyzna.
To
młody pies, za wszelką cenę starający się przykuć jego uwagę.
Pozornie zajęty swoimi sprawami, rzuca mu ukradkowe spojrzenia.
Wyczekuje reakcji. Podbiega, radosny.
Mężczyzna
jest obojętny. Psia radość zamiera.
Jeśli
człowiek nie wie zupełnie, co ma się stać, to jak może się to
stać?
Zniecierpliwienie
i gniew mężczyzny przerażają psa.
Tym
razem spojrzenia ich wchodzą w siebie, spojrzenia mężczyzny w
spojrzenia psa, jak noże wchodzą do pochew.
Ciągle jednak ma nadzieję.
Chciałbym
coś dla ciebie zrobić. Wszystko chciałbym dla ciebie zrobić.
Wszystko.
Nie odchodzi. Bierze do pyska kamień.
Bądźmy
rozsądni, mówi mężczyzna. Nic
nam z tego nie przyjdzie,
przekonuje siebie i psa.
przekonuje siebie i psa.
Pies
stoi przed nim, umęczony i zalękniony;
świadczy o tym wyraźnie nieśmiała jasność jego spojrzenia i
ukośne ustawienie głowy, a dodatkowo jeszcze sposób, w jaki teraz
trzyma kamień, leżący twardo i ciężko między jego chorobliwe
ściągniętymi wargami.
Mężczyzna odchodzi.
Pies nie daje za wygraną, idzie za nim zachowując dystans.
Nie rozumiesz?
Nie zauważyłbyś w ogóle, jak
oparłyby się na mnie wszystkie twoje nadzieje; przeceniałbyś mnie
i oczekiwał ode mnie rzeczy, do których nie jestem zdolny.
Obserwowałbyś mnie i usprawiedliwiał nawet to, dla czego nie ma
usprawiedliwienia.
Mężczyzna
odchodzi pospiesznie, niemal ucieka.
***
Mężczyzna
jedzie na rowerze przez argentyńską pampę. Na pustkowiu wiatr
wieje z prędkością 70 km/godz, popychając go do przodu. To kolejny
tydzień jego wędrówki, wiele godzin jazdy.
Nadciąga burza.
Opuszczony
dom przy drodze jest zabity deskami, ochronę przed deszczem daje
dach werandy. Słyszy szczekanie.
Dwa
okropnie wychudzone psy stały obok rogu budynku i cicho poszczekując
odwracały wzrok od silnych snop światła latarki.
Mężczyzna
spokojnie mówi do psów i chce je pogłaskać, ale te odchodzą.
Potem słyszy ciche skomlenie i odnajduje je w blaszanej szopie.
Dwa
psy leżały skulone, przytulone do siebie na kawałku papy,
wpatrując się we mnie pełnymi ambiwalentnych uczuć spojrzeniami,
w których gnieździły się jednocześnie zaciekawienie i niepokój,
radość i nieufność, ale nade wszystko - bezbrzeżny smutek.
Patrzyły na mnie wzrokiem, na którego dnie tliła się maleńka
iskierka nadziei; nadziei na coś, co być może nie było tym, czym
miało być, na co się czekało, ale jednak było czymś, na czym
można by od nowa zaszczepić psią wierność i dozgonne, wieczne
przywiązanie.
Przenosi
tam swój biwak. Gotuje makaron i dzieli się z psami.
Może
lepiej byłoby dla nich, gdybym nie jadł z nimi kolacji, nie rozbijał
się w ich budzie, nie głaskał i nie dał się polizać. Nie
przywiązał ich na moment do siebie i nie nakarmił złudną
nadzieją. Że zostanę.
O
poranku mężczyzna się pakuje. Duży pies patrzy na niego z
legowiska z niemym wyrzutem. Pytaniem. Wydaje cichy skowyt. On wie, że nic się nie
zdarzy. Jego nadzieja dawno umarła.
Mały
jest niespokojny. Wychodzi z szopy, patrzy na mężczyznę, to
znów ogląda się za siebie. Stoi długo patrząc na drogę, aż
rowerzysta stanie się maleńkim punktem na horyzoncie.
***
Jedli
właśnie posiłek, gdy do nich podszedł. Jasnobeżowy, brudny,
poraniony. Nie szczekał jak inne bezpańskie psy, patrzył z
zaciekawieniem. Dostał klopsika. Smaczny! Nakarmili go, zostawili
zapas jedzenia.
Musieli
ruszać w drogę. Ekstremalny rajd po bezdrożach Ekwadoru: pieszo,
na rowerze, kajakiem. Było ich czworo - kobieta i trzej mężczyźni.
Idę
z wami, zadecydował. To nie jest dobry pomysł, pomyśleli, ale
uznali, że sam zrezygnuje. Nic z tego.
Dziesiątki
kilometrów przez dżunglę przebył dzięki racjom żywnościowym,
którymi się nim dzielili. Ale nocny sześćdziesięciokilometrowy spływ
kajakiem? Organizatorzy nie wyrazili zgody na psa. To zagrażało bezpieczeństwu załogi i jego samego.
Popłynę! - oświadczył i wskoczył w rwący nurt.
Zabrali
go na pokład. Co jakiś czas zażywał kąpieli, a potem go wciągali
przez burtę, przemoczeni.
Na
metę rajdu dotarli całą piątką. Z 700 kilometrów pies przebył 180. Choć zajęli dwunaste miejsce, stali się sławni.
***
Spotkanie. Każde jest szansą.
Rainer Maria Rilke nie miał zwierząt, choć były mu bliskie. Obserwował je uważnie. Były tajemniczymi braćmi w egzystencji - tak odmienne, a tak do nas podobne. Pantera z paryskiego Jardin des Plantes, krążąca po klatce, gazela, jednorożec - tak zmysłowy, że aż realny. Zbłąkany siwosz z patykiem wokół nóg z "Sonetów do Orfeusza". "Ósma elegia" - w niej zawarł wszystko.
Sam nie miał zwierząt, bezdomny, choć była to bezdomność luksusowa. Mieli je jego przyjaciele. Koty stały się bohaterami wstępu do książki Balthusa, wówczas czternastoletniego syna przyjaciółki.
Sam nie miał zwierząt, bezdomny, choć była to bezdomność luksusowa. Mieli je jego przyjaciele. Koty stały się bohaterami wstępu do książki Balthusa, wówczas czternastoletniego syna przyjaciółki.
Piotr Strzeżysz na swojej drodze spotykał koty. Przyjaźniły się z nim na własnych warunkach. Uwodzicielska ruda kotka opuściła go po nocy spędzonej na jego rudej brodzie. Tęsknił za nią. Dwa biało-rude psy zostały same gdzieś w argentyńskiej pampie.
Mikael Lindnord i jego towarzysze nie potrzebowali psa. Szedł za nimi z własnej woli, a skoro szedł, dzielili się z nim jedzeniem. Gdy odpoczywali, odpoczywał i on, jednym okiem pilnując, by nie odeszli. Mikael szybko zdecydował, że go zabierze do Szwecji. Formalności dostarczyły więcej wyzwań i emocji, niż siedmiodniowy wyczynowy trekking. Ostatnia zgoda zapadła na 20 minut przed odlotem. Gdy to się stało, Mikael wybuchnął płaczem, a potem... zasnął i spał przez cały lot.
Czasem spotkanie jest szansą straconą. Nie zawsze z naszej winy.
Bywa, że odmienia nasze życie.
Rainer Maria Rilke Spotkanie w: Druga strona natury. Eseje, listy i pisma o sztuce. Przekład Tomasza Ososińskiego.
Piotr Strzeżysz Sen powrotu
Mikael Lindnord Arthur: The Dog Who Crossed The Jungle To Find A Home
Na zdjęciach Wandal, spotkany przez I. w Boże Narodzenie na Wyspie Sobieszewskiej, sfotografowany kilka lat później na Cap Ferrat.
Mikael Lindnord i jego towarzysze nie potrzebowali psa. Szedł za nimi z własnej woli, a skoro szedł, dzielili się z nim jedzeniem. Gdy odpoczywali, odpoczywał i on, jednym okiem pilnując, by nie odeszli. Mikael szybko zdecydował, że go zabierze do Szwecji. Formalności dostarczyły więcej wyzwań i emocji, niż siedmiodniowy wyczynowy trekking. Ostatnia zgoda zapadła na 20 minut przed odlotem. Gdy to się stało, Mikael wybuchnął płaczem, a potem... zasnął i spał przez cały lot.
Czasem spotkanie jest szansą straconą. Nie zawsze z naszej winy.
Bywa, że odmienia nasze życie.
Rainer Maria Rilke Spotkanie w: Druga strona natury. Eseje, listy i pisma o sztuce. Przekład Tomasza Ososińskiego.
Piotr Strzeżysz Sen powrotu
Mikael Lindnord Arthur: The Dog Who Crossed The Jungle To Find A Home
Na zdjęciach Wandal, spotkany przez I. w Boże Narodzenie na Wyspie Sobieszewskiej, sfotografowany kilka lat później na Cap Ferrat.