Przeglądam stare zdjęcia. Nie mam ich zbyt wiele. Tak jakby najważniejsze wydarzenia pozostawały jedynie w pamięci. Może to lepiej? Teraz, wśród tysięcy elektronicznych plików tak trudno znaleźć to jedyne.
Tych fotografii jest kilka. Przypominają mi o kimś, kto pozostał na zawsze w czułej pamięci. Kiedyś już pisałam o nim.
Głupiutka wtedy byłam, choć już nie nastolatka, i tak zajęta własnym dramatem, że nie umiałam nawet powiedzieć, jak bardzo zachwyciły mnie jego obrazy, pejzaże w aurze nostalgii i tajemnicy.
Pokazywał mi ikony - był konserwatorem zabytków - i stare freski w cerkwiach. Słuchał. Żartował. Pocieszał. Fotografował.
Z jego przyjaciółmi w letnie wieczory piliśmy wino, jedliśmy oliwki (których dużą beczułkę przysłała mu rodzina z Grecji) i własnoręcznie złowione omułki.
Potem każde z nas poszło swoją drogą. Niewiele o nim teraz wiem, bo nawet sieć niewiele mówi. Zmieniła się ulica, przy której miał pracownię w starej kamienicy, od pokoleń należącej do jego rodziny. Pamiętam jeszcze mały sklepik naprzeciwko, w którym sprzedawano karmę dla ptaków, nasiona i orzeszki. I zaniedbany, uschnięty ogródek.
Wiem, że był wielokrotnie na Górze Atos, że tam pracował.
Dobrze, że cię wtedy spotkałam, Janaki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz