niedziela, 2 lipca 2017

Powrót na Korsykę (6)




Miałam nadzieję, że je spotkam.


Najpierw za zakrętem pojawiła się mama z dziećmi, potem troskliwy i uważny tata, a potem jeszcze dwie mamy z maluchami.


Ciekawskie, ale zdystansowane. Suki oszalały.


Korsyka to jedno z niewielu miejsc na świecie, gdzie świnki mają dobre życie, choć -  jak wszystkim zwierzętom hodowanym przez człowieka - jest im przeznaczona śmierć dla ludzkiej przyjemności.


Może właśnie w tej koegzystencji z przyrodą, w tym naturalnym porządku życia społeczeństw pasterskich tkwi sekret korsykańskiej magii.


Wiem, zabijają drobne ptaszki, by zrobić z nich pasztet, zabijają lisy, a potem wieszają ich truchła na płotach... Ale ich krowy, świnie, kozy i owce żyją wolno. Niegdyś zbiegały się na głos tuby swojego pasterza, dziś rozpoznają... silnik samochodu, jak powiedziała nam nasza gospodyni z Casty.


Przekonałam się też, że Korsykanie kochają psy, ale nie w ten sentymentalny sposób właściwy mieszczuchom. Pies to towarzysz. Może biegać luzem, ma przecież obrożę z adresówką. Obcego psa można pogłaskać bez pytania, bo to on daje przyzwolenie - lub nie.

Suki były głaskane, machinalnie, w przejściu, tak jak głaszcze się własnego psa. Nikt nie pytał, czy gryzą. Co Polacy zrobili psom, co zrobili zwierzętom, że tak bardzo się ich boją?

Tylko w moim kraju słyszę to pytanie.



Kocham Korsykę i kochać nie przestanę. Blisko stąd do raju.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz