Kiedy
kończy się młodość? Niektórzy twierdzą, że wcale nie musi się
kończyć, ich zdaniem mamy tyle lat, na ile się czujemy. Dają w
ten sposób do zrozumienia, że sami czują się nastolatkami, choć
nikt w to nie wierzy, a najmniej oni sami. Młodość kończy się
nieuchronnie, acz stopniowo.
Odchodzi
powoli wraz z tym, co musimy utracić. Kolejne straty prowadzą nas
przez wiek średni ku starości, a potem ku śmierci. I jak mówi
jedna z postaci powieści Claudela, w życiu mamy prawo do stu
żalów, ni mniej, ni więcej. Nasze żale są zapisywane,
a kiedy setny żal zostanie zapisany w Księdze długów,
człowiek umiera.
Opowieść
zaczyna się od straty. Bohater - narrator jedzie do rodzinnego
miasteczka, by pogrzebać matkę. Nie widział jej od szesnastu lat.
Nie
wszystkiego dowiadujemy się od razu. Pisarz powoli odsłania przed
nami kolejne zdarzenia, wspomnienia, obrazy, jak karty wyblakłego
rękopisu. Nie od razu wiemy, że bohater był nieślubnym dzieckiem
szesnastoletniej matki i do końca – wraz z nim – nie dowiadujemy
się, kto był jego ojcem.
Małe
miasteczka są do siebie podobne; nieobecność młodych, powolne
tempo życia, sekrety, które nie są sekretami. Nieżyjący już
sąsiedzi pojawiają się na kartach książki obok tych spotkanych
teraz: hotelarza i jego żony, przedsiębiorcy pogrzebowego,
proboszcza. Obecność w mieście dzieciństwa przywołuje tamte
czasy, chwile szczęścia: czułość matki, wyprawy na ryby z Ojcem
Franche, praca u pana Pawelskiego, sprzedawcy pasty Cedlor i
Balsamu stepowego.
I
pytanie o ojca, natrętnie powracające. Póki był dzieckiem,
wierzył, że jest nim ten przystojny lotnik z fotografii, który
zginął w Indochinach, ale któregoś dnia niechcący stłukł szkło
i zobaczył, że fotografia jest wycinkiem z gazety. Oskarżał
matkę, dręczył ją pytaniami, na które jedyna odpowiedzią były
łzy. Odszedł z domu – miał siedemnaście lat – by powrócić
dopiero teraz: za późno.
Ten
mężczyzna – jak łatwo obliczyć, ma niewiele ponad trzydziestkę,
a jego matka zmarła o wiele za wcześnie – nosi w sobie brzemię
winy. Niełatwo będzie ją odkupić i niełatwo wybaczyć samemu
sobie, bo przecież należałoby uczciwie odpowiedzieć na pytanie,
podsunięte przez proboszcza: zapytaj pan sam siebie, dlaczego
zmarła pańska matka. Bohater uświadamia sobie, jak obsesyjnie
i egoistycznie był skupiony na innym pytaniu, pytaniu o ojca, jak
okrutny wobec matki, i teraz zaczyna wreszcie rozumieć, że odkrycie
prawdy mogłoby być gorsze od niewiedzy. Może dlatego nie otworzy
koperty pozostawionej przez matkę. Tak będzie lepiej; i tylko to
może dla niej zrobić.
Claudel
umieścił akcję swojej powieści w lotaryńskim miasteczku, po
powodzi. Rzeka wylała, rozlewiska są rajem dla wędkarzy. Nie widać
tu spektakularnej akcji ratunkowej, wszyscy traktują żywioł z
filozoficznym spokojem, ale pisarzowi taka sceneria była potrzebna
do czegoś więcej. Żeby się dostać na wzgórze cmentarne, trzeba
przebyć rozlewisko: trumna na barce z czterema wioślarzami,
proboszcz i jedyny żałobnik w drugiej łodzi. Woda oddziela świat
umarłych od świata żywych. Jej przepłynięcie na zawsze kończy
ziemską wędrówkę. Ale jest też wodą zapomnienia, przynosi
zadumę i spokój, a może także - nareszcie - zrozumienie.
***
Napisałam
to w roku 2002. A potem przeczytałam ją ponownie.
Drugi
raz czytana zaskoczyła mnie: jak powierzchowne było pierwsze,
pospieszne jej odczytanie, ileż przeoczyłam, nie pozwalając sobie
zatrzymać się nad obrazami, emocjami.
Za
pierwszym razem czytałam szybko i łapczywie. Przekonana, że zaraz
coś się zdarzy, spieszyłam ku wyjaśnieniu, które nie nadeszło.
Pozostało wrażenie obcowanie z tekstem wzruszającym, smutnym,
nostalgicznym. Obrazy jak za mgłą, snujące się w tej mgle -
niepamięci, deszczu? - postacie ludzi, tych umarłych i tych
żyjących. Przeszłość mieszała się z teraźniejszością.
Bohater dojrzewał w ciągu tych kilku dni spędzonych w rodzinnym
mieście, przeżywał ból, wstyd, rozpacz, wyrzuty sumienia. Czegoś
się w końcu nauczył, coś zrozumiał.
Wzięłam
książkę do ręki po raz drugi i dopiero teraz zaczęłam rozumieć,
dlaczego tak głęboko mnie poruszyła. Po prostu jest to znakomita
powieść. Ale by to zrozumieć, trzeba się nad nią pochylić.
Spojrzeć z bliska, z zainteresowaniem, z miłością.
Jest
jak rośliny, deptane po drodze. Niepozorne, zagubione w gąszczu
łąki, zagajnika, na miedzy, w przydrożnym rowie. Można ich nie
dostrzec, nie poświęcić im chwili. Nie poznać ich nazw. Ale
wystarczy się nad nimi pochylić, by zobaczyć barwę i kształt
kwiatów, subtelny rysunek liści, poczuć zapach. Są inne niż te
hodowane w ogrodach. Czy mniej piękne?
Ich
uroda nie jest tak ostentacyjna i sztuczna, jak szklarniowych
tulipanów. Ale popatrzcie: gdzie znajdziecie taki niesamowity odcień
błękitu, jaki ma cykoria podróżnik? Czy pamiętacie woń
krwawnika? A kąkol, z jego delikatnymi, fiołkoworóżowymi płatkami
i długimi wąsami? Powoje na miedzach, białoróżowe, wspinające
się na łodygi innych roślin? Kolczaste kule ostów? Maleńkie
stokrotki?
Wracam
do Claudela. Postacie z jego książki, tak charakterystyczne, ze
swoimi słabościami i nałogami, przy swojej śmieszności, a czasem
małości - niemal wszystkie mają w sobie jakiś rys heroiczny. Są
godne i szacunku, i współczucia. Ksiądz, samotny i bezradny na
swojej placówce, topiący ból w alkoholu; hotelarz, olbrzym
siedzący pod pantoflem maleńkiej żony; przedsiębiorca pogrzebowy,
wdowiec, bez pamięci zakochany w trzech małych córeczkach;
kierowca autobusu, pełen współczucia dla uśmierconych przez
powódź zwierzątek.
Także
ci, którzy odeszli, a jedyny ślad po nich pozostał w pamięci
bohatera: sąsiedzi, handlarz z targowiska, właścicielka salonu z
bielizną, rzeźnik Merlin. We wspomnieniu – poza kilkoma
znaczącymi wyjątkami – są tymi, którzy pomogli mu przetrwać
smutne, samotne dzieciństwo. Samotne mimo pełnej oddania miłości
matki.
Bo
matka, gdy go urodziła, była jeszcze dzieckiem, boleśnie
skrzywdzonym i chroniącym synka przed straszliwą wiedzą, która
mogłaby go zniszczyć. Kto jest moim ojcem?
Strzeże
tej tajemnicy, choć wie, że sama zapłaci najwyższą cenę. A
jednak postanawia uchronić już niemal dorosłego syna przed bólem
nie do zniesienia i jedyną jej odpowiedzią jest płacz. Syn
odchodzi. Wróci po latach, by odprowadzić ją na cmentarz.
Matka
jest świętą. Jej milczenie jest milczeniem męczennicy. Syn był
jej katem, teraz już to wie.
Claudel
rozsiewa po całej powieści ślady i tropy, więc wiemy nie wiedząc,
podobnie jak sam bohater, jak brzmi odpowiedź. Ta odpowiedź nie
pada. Mistrz niuansu, niedopowiedzenia, pokazuje nam niszczącą siłę
prawdy – ale i niszczącą siłę kłamstwa. Tragiczny splot, nie
do rozsupłania.
To
także mistrz nastroju: liryzm, smutek, czułość, żal, tęsknota.
Emocje przyciszone, stłumione, a tak żywe.
I
wreszcie to, co naprawdę wyraźnie dostrzegłam dopiero w ponownej
lekturze: poczucie humoru. Jazda z szalonym przedsiębiorcą
pogrzebowym jego samochodem – scena jak ze zwariowanej czarnej
komedii. Z tejże rodem dwaj policjanci w kostnicy przy zwłokach,
skracający sobie oczekiwanie na zamknięcie trumny wróżeniem z
kart.
Jak
brzmi to pytanie, które nie padło? Ależ tak. Oczywiście, że znów
ją przeczytam.
____________________
Philippe Claudel Niektóre ze
stu żalów
przełożyła Iwona Goral
„Werset” Lublin 2002
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz