niedziela, 26 sierpnia 2018

Wenecja. Sen


Czy można przygotować się na spotkanie z Wenecją? Za każdym razem zadaję sobie to pytanie. Pierwszy raz to była pora letniego szczytu, początek września. Trzy dni: Akademia, Pałac Dożów, Salute, San Giorgio. Nawet Lido. Upał i tłum. Na placu świętego Marka przy dzwonnicy znane twarze, kręcą „Rodzinę Połanieckich”. W kościele della Pieta koncert „Venezia e Vivaldi” i cudowny motet „In furore”.


Chciałam zobaczyć inną Wenecję: bożonarodzeniową Brodskiego, wielkanocną Iwaszkiewicza. Był listopad. Dzień słoneczny, sobota. Na stateczkach vaporetto tłoczno. Ale wystarczyło wejść w dowolną uliczkę, zanurzyć się w miasto. Było nasze. Nasze? Josif Brodski przez lata marzył, by Wenecja go przyjęła. Czuł się wenecjaninem, ale dla miasta pozostawał obcym. Przyjęło go po śmierci – na cmentarną wyspę San Michele.
Miasto odwraca się od nas. Pozwala się podziwiać, piękne i obojętne, znudzone jak kurtyzany z obrazu Carpaccia.
Na pokładzie vaporetto para Teksańczyków. Są tu od dziesięciu dni, oszołomieni. On wypytuje o Wenecję. Daje wyraz zdumieniu fenomenem tego miasta i niemożności wyrażenia swoich wrażeń. Nie mam słów – stwierdza. Wiesz, mówię, po tych wszystkich książkach, które napisano o Wenecji, to byłaby arogancja, chcieć dodać jeszcze coś do siebie. Patrzy na mnie trochę zdziwiony i niepewny, czy żartuję, czy mówię serio. On tu przyjechał nie czytając tamtych książek. Ja mam za sobą ćwierć wieku lektur. A także filmy, wielekroć oglądane reprodukcje obrazów, muzykę... I jestem tak samo jak on bezradna.
Ale mówiąc o arogancji wiem, że sama nie powstrzymam się przed zapisaniem swoich emocji, ryzykując wtórność, banał, osunięcie się w grafomanię. Któż zabroni zakochanym pisać miłosne listy?
Śnię o Niej. Znalazłam sposób, by śnić o Wenecji: czytam do poduszki książkę Ewy Bieńkowskiej, oglądam album Carpaccia. A potem gaszę światło i już tam jestem. Błądzę zaułkami, wzdłuż kanałów, patrzę w górę na koronkowe dekoracje gotyckich okien, patrzę w dół na zielonkawą wodę pokrywającą kożuchem grzyba ściany domów.
Wenecja jest snem, w którym świadomość bycia w określonym mieście łączy się z niemożnością znalezienia drogi. Z zaskakującymi widokami otwierającymi się tuż za rogiem. Z brakiem pośpiechu, gęstym powietrzem, światłem, które raz oślepia, a raz otula przedmioty. Jest snem, w którym pragnie się pozostać.
O sennej naturze Wenecji pisali Gustaw Herling – Grudziński i Wojciech Karpiński. Dalej jeszcze - długo przed nimi - poszedł Paweł Muratow. Sen, jak wiadomo, jest bratem śmierci: Dla nas, ludzi Północy, którzy wstępują na ziemię włoską przez złote wrota Wenecji, wody laguny są w istocie wodami Lety. Gdy stoimy przez starymi obrazami zdobiącymi kościoły weneckie, gdy płyniemy gondolą lub błądzimy po milczących uliczkach czy nawet wśród przypływów i odpływów gwarnej fali ludzkiej na placu Św.Marka, wszędzie tam pijemy łagodne, słodkie wino zapomnienia. Wszystko, co zostało za nami, całe nasze dawne życie przestaje nam ciążyć.

Żartowałam, mówiąc o arogancji, jaką jest podjęcie tematu Wenecji dziś. Nieprawda, że nie można już nic napisać bez osuwania się w banał i wtórność. Można. Co mówią kamienie Wenecji jest tego zdumiewającym dowodem.
Książka Ewy Bieńkowskiej jest wyznaniem miłości. Wspaniałym esejem o sztuce weneckiej. I – last but not least – jest piękna. Niezwykłą urodą słów.
Nie tylko majestatyczny Canal Grande, lecz i każde malutkie rio, gdzie rozkładając ramiona, dotykamy obu murów, odbija się w niebie i roztapia w jego bezkresie. Światło wody, zależnie od pory i pogody zielone, złote, sine, białe, powtarza się w niebie i rozprasza w nim jak rzeka wpadająca do morza. Płynąc kanałem lub stojąc na którymś z mostów, widzimy podwójnie: niebo i wodę podające sobie przekształcony obraz: ograniczenie i nieskończoność. Dwa strumienie światła naprzeciw siebie, w dole i w górze, oddzielone i złączone dwoma rzędami domów, pałaców czy ruder. Gdzie jest odbicie, a gdzie rzecz odbita?
Emocje nie zaćmiewają rozsądku, nie unieważniają intelektu. Bywa, że wyostrzają spojrzenie, pozwalają na intuicyjny wgląd w istotę rzeczy. Trzeba im się poddać. Pokonać lęk przed ich wyrażaniem. Pisać, jeśli czujemy taką potrzebę; pisanie jest poznawaniem, niezależnie od tego, czy myślimy o adresacie, czy piszemy do szuflady. Podczas pierwszego pobytu w Wenecji – pisze Bieńkowska - uczucia przybysza są zachwiane przez stan ciągłego podniecenia, na pół zamroczenia, na pół jasnowidzenia, który może dać przelotną genialność. Istnieją zapisy takich spotkań, należące do arcydzieł literatury, gdzie opisujący przekracza sam siebie, jakby prowadzony za rękę przez dajmoniona, który pokazuje mu obrazy niewidoczne dla innych, odsłania Wenecję najbardziej własną.

Dla Magdaleny

____________________

Ewa Bieńkowska "Co mówią kamienie Wenecji" , 1999




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz