Byłam tu w lutym:
puste ulice, jakby wszyscy wyjechali. Szarość.
Nie wiedziałam, gdzie jest centrum.
Teraz wiem, że nie ma rynku,
bo obecne miasto powstało wokół przemysłu.
Dawne osadnictwo nie miało charakteru miejskiego, choć nazwa notowana była już w XII wieku: Sadbre.
W jednej z dzielnic, Rokitnicy, mieszkałam przez jakiś czas jako dziecko. To moje pierwsze świadome wspomnienia.
Teraz zatrzymuję się w hostelu w dzielnicy robotniczych domów:
ulice Jagiellońska i ks. Londzina.
Na południu domy są większe i zamożniejsze.
Rozległe zabudowania szpitala z intrygującą budowlą.
To wieża ciśnieniowo- kominowa.
Bardzo malownicza.
Oglądam ją ze wszystkich - prawie - stron.
Dzień jest piękny, upalny, i Zabrze już nie sprawia wrażenia miasta , z którego wszyscy wyjechali.
Jednak brak tradycyjnego centrum daje się odczuć.
Brak wspólnej przestrzeni.
Ponadstuletnie kino: najpierw Lichtspielhaus, potem Wolność, następnie Roma.
Oglądałam tu wczoraj film, wyświetlany tylko dla mnie.
Budynek poczty trochę pamiętam - przyjeżdżałam tu z mamą w dzieciństwie.
Ulica Dworcowa, choć zamieniona w deptak, ciągle czeka na drugie życie.
Po obiedzie pójdę dalej, doliną Bytomki, która jest niestety smutnym ściekiem, podobnym do lubelskiej Czechówki.
Ta wieża zaintrygowała mnie już poprzednio. Należy do budynku straży pożarnej, najpierw zakładowej (Donnersmarckhutte), potem miejskiej.
Obok niej szereg pięknych budynków mieszkalnych.
Opustoszałych.
To mieszkania dla kadry dyrektorskiej i kierowniczej imperium kopalniano-hutniczego Donnersmarcków.
Dlaczego nikt tu nie mieszka?
Tajemnicze domy w tajemniczych ogrodach milczą.
Czy Zandka doczeka się na swój czas?
W mieście, z którego ludzie wyjechali, ale chyba chcieliby wrócić.
Jeszcze rzut oka.
Ulica Wolności o tej porze pustoszeje.
Nie ma tu wielu kafejek, restauracji,
choć są stoliki pod drzewkami.
Wracam do siebie.
Miasto w lutym było szare i puste, teraz lśni w słońcu.
Jeszcze tylko kilka zakątków.
Mała panorama.
Teatr.
Szkoła.
I to już koniec dnia...