piątek, 5 kwietnia 2019

Martwe wody

Martwa laguna jest daleko, na północny wschód od Wenecji. Za Burano i Torcello, gdzie prawie nikt nie mieszka, a błotniste łachy i nieoznakowane kanały bronią dostępu. Tam właśnie leży Sant'Ariano, wyspa ossuarium, miejsce spoczynku nieznane i znacznie mniej atrakcyjne niż kultowy cmentarz San Michele. 


Od stuleci kości są tam przenoszone z krypt kościelnych i grobowców, i bezładnie porzucane na ogrodzonym, niewielkim terenie, gdzie szczury i węże mają swoje imperium. Świetna sceneria horroru albo kryminału. „Złowroga dżungla, której korzenie tuczyły się na setkach tysięcy ludzkich szkieletów” - pisze Michel Dibdin. Gdy Giacomo, drobny rzezimieszek, spotyka tam stojącego trupa, wariuje.


Do „Martwej laguny” wróciłam po latach. Dobrze jest czytać, gdy wyobraźnia ma oparcie we własnych wspomnieniach, bo Wenecja i laguna są pełnoprawnymi bohaterkami tej książki. Znaczą tu więcej, niż w powieściach Donny Leon, gdzie komisarz Brunetti zawsze wraca do bezpiecznego domu.
 

Aurelio Zen, choć z pochodzenia wenecjanin, nie jest tu u siebie po wielu latach mieszkania w Rzymie. Zna miasto, ale pozostaje z nim w splocie sprzecznych emocji. Wenecja, przyjazna i dobroduszna za dnia, prowincjonalne miasto żyjące codziennością obok własnej legendy i obok tłumów turystów, ku wieczorowi się zmienia. W jej zaułkach czai się mrok, jej podwórka bywają pułapkami, ulice labiryntem. 



Jest tu rozdział rewelacyjny, XXV, jeden z ostatnich. Dwaj mężczyźni idą przez nocne miasto. Jeden ucieka, drugi za nim podąża. Z Campo Santa Margherita do Rialto, przez targ rybny do Campo delle Beccarie, San Giacomo dell'Orio aż na nabrzeże naprzeciw dworca kolejowego i potem na Piazzale Roma. Stamtąd tramwajem wodnym do Santa Marta (nie Santa Maria, jak w powieści) – i przez most nad Rio dell'Arzere. I znów labiryntem uliczek Dorsoduro w stronę terminalu promowego Zattere.
„Bryza wzburzyła kanał Giudecca i podniosła krótkie fale, które uderzały hałaśliwie o kamienne nabrzeże, co pewien czas zalewając bulwar spienioną wodą”. Idą dalej, okrążają cypel, na drugim brzegu Basenu św. Marka widzą światła Riva degli Schiavoni. Przez Punta della Dogana w stronę Salute, a potem Akademii. Przez most idą w stronę Campo San Stefano, a potem do „ponurego potwora San Moise”. Nie wchodzą na Piazza, lecz idą nabrzeżem do Rio dell'Arsenale. „Dotarli do terenu, który francuscy najeźdźcy zmienili w park publiczny ze ścieżkami, fontannami i posagami, podejmując nieudaną próbę zmienienia Serenissima w normalne, przyzwoite miasto”. To nie koniec. Jest jeszcze Sant'Elena i jej „rzadki piniowy lasek”. A potem vaporetto płynące na Lido.


W którymś momencie powieść staje się przerażająca, i nie jest to pierwszy rozdział, jak wzięty z horroru. Ta groza narasta, płynie pod skórą opowieści i nagle, gdy już wydaje się, że sprawiedliwość zwycięży, zdarza się coś, co podważa wszystkie pytania i wszystkie odpowiedzi.


Jedna z najlepszych książek o mroku Wenecji. I o mroku, który jest w nas. 

Michael Dibdin "Martwa laguna" przełożył Krzysztof Fordoński






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz