wtorek, 23 kwietnia 2019
niedziela, 14 kwietnia 2019
Teatr ciszy
Można tu podjechać z Lajatico, bo amfiteatr znajduje się tuż za wioską. Można też pojechać 2 i pól kilometra gruntową drogą wśród łagodnych pagórków, w ciszy wypełnionej jedynie świergotem ptaków.
Teatr leży w dolince. Na wodzie - sądziłam, że ten zbiornik jest większy - wysepka z rzeźbą. Pieta wyłaniająca się z białych brył.
Kiedyś, na samym początku, była to rzeźba Mitoraja, jakby stworzona dla tego miejsca. Do tej niemal monumentalnej, świętej ciszy.
Teatro del Silenzio stworzył Andrea Bocelli wspólnie ze swoim rodzinnym miasteczkiem, Lajatico.
piątek, 5 kwietnia 2019
Martwe wody
Martwa laguna jest daleko,
na północny wschód od Wenecji. Za Burano i Torcello, gdzie prawie
nikt nie mieszka, a błotniste łachy i nieoznakowane kanały bronią
dostępu. Tam właśnie leży Sant'Ariano, wyspa ossuarium, miejsce
spoczynku nieznane i znacznie mniej atrakcyjne niż kultowy cmentarz
San Michele.
Od stuleci kości są tam
przenoszone z krypt kościelnych i grobowców, i bezładnie porzucane
na ogrodzonym, niewielkim terenie, gdzie szczury i węże mają swoje
imperium. Świetna sceneria horroru albo kryminału. „Złowroga
dżungla, której korzenie tuczyły się na setkach tysięcy ludzkich
szkieletów” - pisze Michel Dibdin. Gdy Giacomo, drobny
rzezimieszek, spotyka tam stojącego trupa, wariuje.
Aurelio Zen, choć z
pochodzenia wenecjanin, nie jest tu u siebie po wielu latach
mieszkania w Rzymie. Zna miasto, ale pozostaje z nim w splocie
sprzecznych emocji. Wenecja, przyjazna i dobroduszna za dnia,
prowincjonalne miasto żyjące codziennością obok własnej legendy
i obok tłumów turystów, ku wieczorowi się zmienia. W jej zaułkach
czai się mrok, jej podwórka bywają pułapkami, ulice labiryntem.
Jest tu rozdział
rewelacyjny, XXV, jeden z ostatnich. Dwaj mężczyźni idą przez
nocne miasto. Jeden ucieka, drugi za nim podąża. Z Campo Santa
Margherita do Rialto, przez targ rybny do Campo delle Beccarie, San
Giacomo dell'Orio aż na nabrzeże naprzeciw dworca kolejowego i
potem na Piazzale Roma. Stamtąd tramwajem wodnym do Santa Marta (nie
Santa Maria, jak w powieści) – i przez most nad Rio dell'Arzere. I
znów labiryntem uliczek Dorsoduro w stronę terminalu promowego
Zattere.
„Bryza wzburzyła kanał
Giudecca i podniosła krótkie fale, które uderzały hałaśliwie o
kamienne nabrzeże, co pewien czas zalewając bulwar spienioną
wodą”. Idą dalej, okrążają cypel, na drugim brzegu Basenu św.
Marka widzą światła Riva degli Schiavoni. Przez Punta della Dogana
w stronę Salute, a potem Akademii. Przez most idą w stronę Campo
San Stefano, a potem do „ponurego potwora San Moise”. Nie wchodzą
na Piazza, lecz idą nabrzeżem do Rio dell'Arsenale. „Dotarli do
terenu, który francuscy najeźdźcy zmienili w park publiczny ze
ścieżkami, fontannami i posagami, podejmując nieudaną próbę
zmienienia Serenissima w normalne, przyzwoite miasto”. To nie
koniec. Jest jeszcze Sant'Elena i jej „rzadki piniowy lasek”. A
potem vaporetto płynące na Lido.
W którymś momencie
powieść staje się przerażająca, i nie jest to pierwszy rozdział,
jak wzięty z horroru. Ta groza narasta, płynie pod skórą
opowieści i nagle, gdy już wydaje się, że sprawiedliwość
zwycięży, zdarza się coś, co podważa wszystkie pytania i
wszystkie odpowiedzi.
Jedna z najlepszych
książek o mroku Wenecji. I o mroku, który jest w nas.
Michael Dibdin "Martwa laguna" przełożył Krzysztof Fordoński
Subskrybuj:
Posty (Atom)