Czy można przygotować się na spotkanie z Wenecją? Za
każdym razem zadaję sobie to pytanie. Pierwszy raz to była pora
letniego szczytu, początek września. Trzy dni: Akademia, Pałac Dożów, Salute, San Giorgio. Nawet Lido. Upał i tłum. Na placu
świętego Marka przy dzwonnicy znane twarze, kręcą „Rodzinę
Połanieckich”. W kościele della Pieta koncert „Venezia e
Vivaldi” i cudowny motet „In furore”.
Chciałam zobaczyć inną Wenecję:
bożonarodzeniową Brodskiego, wielkanocną Iwaszkiewicza. Był
listopad. Dzień słoneczny, sobota. Na stateczkach vaporetto
tłoczno. Ale wystarczyło wejść w dowolną uliczkę, zanurzyć się
w miasto. Było nasze. Nasze? Josif Brodski przez lata marzył, by
Wenecja go przyjęła. Czuł się wenecjaninem, ale dla miasta
pozostawał obcym. Przyjęło go po śmierci – na cmentarną wyspę
San Michele.
Miasto odwraca się od nas. Pozwala się podziwiać,
piękne i obojętne, znudzone jak kurtyzany z obrazu Carpaccia.
Na pokładzie vaporetto para Teksańczyków. Są tu od dziesięciu
dni, oszołomieni. On wypytuje o Wenecję. Daje
wyraz zdumieniu fenomenem tego miasta i niemożności wyrażenia
swoich wrażeń. Nie mam słów – stwierdza. Wiesz, mówię, po
tych wszystkich książkach, które napisano o Wenecji, to byłaby
arogancja, chcieć dodać jeszcze coś do siebie. Patrzy na mnie
trochę zdziwiony i niepewny, czy żartuję, czy mówię serio. On tu
przyjechał nie czytając tamtych książek. Ja mam za sobą ćwierć
wieku lektur. A także filmy, wielekroć oglądane reprodukcje
obrazów, muzykę... I jestem tak samo jak on bezradna.
Ale mówiąc o arogancji wiem, że sama nie powstrzymam się przed
zapisaniem swoich emocji, ryzykując wtórność, banał, osunięcie
się w grafomanię. Któż zabroni zakochanym pisać miłosne listy?
Śnię o Niej. Znalazłam sposób, by śnić o Wenecji: czytam do
poduszki książkę Ewy Bieńkowskiej, oglądam album Carpaccia. A
potem gaszę światło i już tam jestem. Błądzę zaułkami, wzdłuż
kanałów, patrzę w górę na koronkowe dekoracje gotyckich okien,
patrzę w dół na zielonkawą wodę pokrywającą kożuchem grzyba
ściany domów.
Wenecja jest snem, w którym świadomość bycia w określonym
mieście łączy się z niemożnością znalezienia drogi. Z
zaskakującymi widokami otwierającymi się tuż za rogiem. Z brakiem
pośpiechu, gęstym powietrzem, światłem, które raz oślepia, a
raz otula przedmioty. Jest snem, w którym pragnie się pozostać.
O sennej naturze Wenecji pisali Gustaw Herling – Grudziński i
Wojciech Karpiński. Dalej jeszcze - długo przed nimi - poszedł
Paweł Muratow. Sen, jak wiadomo, jest bratem śmierci: Dla nas,
ludzi Północy, którzy wstępują na ziemię włoską przez złote
wrota Wenecji, wody laguny są w istocie wodami Lety. Gdy stoimy
przez starymi obrazami zdobiącymi kościoły weneckie, gdy płyniemy
gondolą lub błądzimy po milczących uliczkach czy nawet wśród
przypływów i odpływów gwarnej fali ludzkiej na placu Św.Marka,
wszędzie tam pijemy łagodne, słodkie wino zapomnienia. Wszystko,
co zostało za nami, całe nasze dawne życie przestaje nam ciążyć.
Żartowałam, mówiąc o arogancji, jaką jest podjęcie tematu
Wenecji dziś. Nieprawda, że nie można już nic napisać bez
osuwania się w banał i wtórność. Można. Co mówią kamienie
Wenecji jest tego zdumiewającym dowodem.
Książka Ewy Bieńkowskiej jest wyznaniem miłości. Wspaniałym
esejem o sztuce weneckiej. I –
last but not least – jest piękna.
Niezwykłą urodą słów.
Nie tylko majestatyczny Canal Grande, lecz i każde malutkie rio,
gdzie rozkładając ramiona, dotykamy obu murów, odbija się w
niebie i roztapia w jego bezkresie. Światło wody, zależnie od pory
i pogody zielone, złote, sine, białe, powtarza się w niebie i
rozprasza w nim jak rzeka wpadająca do morza. Płynąc kanałem lub
stojąc na którymś z mostów, widzimy podwójnie: niebo i wodę
podające sobie przekształcony obraz: ograniczenie i nieskończoność.
Dwa strumienie światła naprzeciw siebie, w dole i w górze,
oddzielone i złączone dwoma rzędami domów, pałaców czy ruder.
Gdzie jest odbicie, a gdzie rzecz odbita?
Emocje nie zaćmiewają rozsądku, nie unieważniają intelektu.
Bywa, że wyostrzają spojrzenie, pozwalają na intuicyjny wgląd w
istotę rzeczy. Trzeba im się poddać. Pokonać lęk przed ich
wyrażaniem. Pisać, jeśli czujemy taką potrzebę; pisanie jest
poznawaniem, niezależnie od tego, czy myślimy o adresacie, czy
piszemy do szuflady. Podczas pierwszego pobytu w Wenecji – pisze
Bieńkowska - uczucia przybysza są zachwiane przez stan ciągłego
podniecenia, na pół zamroczenia, na pół jasnowidzenia, który
może dać przelotną genialność. Istnieją zapisy takich spotkań,
należące do arcydzieł literatury, gdzie opisujący przekracza sam
siebie, jakby prowadzony za rękę przez dajmoniona, który pokazuje
mu obrazy niewidoczne dla innych, odsłania Wenecję najbardziej
własną.
Dla Magdaleny
____________________
Ewa Bieńkowska "Co mówią kamienie Wenecji" , 1999