Gdyby mi się chciało opowiadać chronologicznie, powinnam od tego zacząć.
Niedzielne południe, pośpiech - z I. niemal zawsze w niedoczasie, a ta podróż, także przed i po, obfitowała w niespodzianki i to niezbyt przyjemne, jakby ktoś rzucił na nas - tfu! - urok. Jeszcze o 9.00 nie byliśmy pewni, czy popłyniemy... O 13.00 stawiliśmy się jednak na odprawie. Sprawdzano nas z 10 razy (psów nie) ale porządek i organizacja załadunku robią wrażenie.
Cóż, kiedy nasz własny i psi stres oraz dezorientacja sprawiły, że na zatłoczonym promie dostaly nam się marne miejsca...
Przed wieczorem na horyzoncie pojawiła się Ona, Najpiękniejsza. Korsyka.
To północny kraniec Cap Corse i wyspa Giraglia z wieżą genueńską z 1584 roku (wieża dość nietypowa, bo na planie kwadratu, podczas gdy wiekszość ma przekrój okragły) i latarnią. Ta ostatnia pochodzi z lat 1838-48, lecz pierwsza latarnia powstała tu w 1573 roku.
Dalej na południe widać wyspy Finocchiarola o statusie rezerwatu.
A potem już Bastię.
Pilot płynie do nas, podpływa ocierając się niemal o burtę.
Zmierzcha się, gdy dopływamy.
Rano zjemy śniadanie patrząc na taki widok...