Jezioro Garda zachwyca o każdej porze roku i przy każdej pogodzie.
Rozległa połać wody, a nad nią wznoszące się skaliste kolosy.
To tylko wrażenie, bo góry wznoszą się stopniowo i te nad samym jeziorem nie są jeszcze bardzo wysokie: stoją na nich domy, rozciągają się oliwne sady. Kamienne ścieżki oddzielone są murkami i żywopłotami od pastwisk i ogrodów.
Na wschodniej stronie jeziora leży Brenzone - niewielkie miasteczko wzdłuż drogi, z małą mariną otoczoną domami i hotelami - ale to nie jest pierwsza lokalizacja tej miejscowości.
Na wzniesieniu znajdziemy (jeśli się dobrze postaramy, bo nawigacja tu trochę szwankuje, jak to w górach) Campo di Brenzone, którego istnienie po raz pierwszy zostało potwierdzone w 1023 roku.
Nie jest mi łatwo wspinać się na wzgórze, ośla ścieżka to kocie łby i spore nachylenie! Jednak warto. I dla widoków po obu stronach drogi, i dla odkrywania zaułków campo.
Nie ma tu wodociągu, ale jest studnia i cysterna, a Luna odkrywa, że może też być basenem!
Czym jest campo? To borgo, niewielka osada. Jest tu i kościół, i zamek.
Kościół z XII w. pod wezwaniem San Pietro in Vincoli - Świętego Piotra w okowach. Wewnątrz są freski z XVIII wieku. Zamek to raczej dom mieszkalny najbogatszej niegdyś rodziny.
Dziś campo zamieszkuje kilkanaście osób, część budynków popadła w ruinę, ale osada żyje: tu i ówdzie znajdziemy zaskakujące instalacje, scenki i artefakty.
W sierpniowe noce odbywają się tu koncerty połączone z oglądaniem spadających gwiazd i jeziora, które należy do najpiękniejszych w Europie.
Wracamy już inną drogą, dostępną dla ciągników i samochodów terenowych, choć wąską i kamienistą jak poprzednia.
I znów gaje oliwne, po lewej rozległa połać lśniącej wody, po prawej wzgórza wspinające się aż do kamiennych szczytów.
Luna biega po murku, jak pies horacjański Iwaszkiewicza.