Lubię ten czas. Mimo kataru siennego, który choć mniej dokuczliwy niż kiedyś, wciąż przypomina o sobie. Lubię brzozy za oknem, coraz zieleńsze. Kasztany i jarzębiny już w liściach. Głogi o szarozielonych pączkach. Kwitnące ałycze, tych kilka, które uratowały się przed rzezią, mocno pachnące w wilgotnym powietrzu poranków.
Gawrony witają się hałaśliwie. W tym roku zbudowały trzy gniazda na miejsce sześciu ubiegłorocznych, które im zniszczono. Kilkakrotnie był tu duży dzięcioł, słyszałam jego stukanie. Są kosy, szpaki, kawki, chyba też słowiki, tam gdzie ostały się krzaki. Kot Klakier, duży i czarny, siedzi nieruchomo w wysokiej trawie pośród mleczy i jasnoty.
Dziś pierwsza od dawna słoneczna niedziela. Wystawa Zdzisława Beksińskiego w muzeum. Zachwycająca. Zwłaszcza późne obrazy: srebrzystoszare, baśniowe. Wrócę!
Dni są dłuższe, jest czas na lekturę i nie tylko. Wczoraj olśniewający spektakl retransmitowany z Metropolitan Opera - "Roberto Devereux" Gaetano Donizettiego z Mariuszem Kwietniem, którego mam nadzieję już niebawem usłyszeć na żywo!
Tydzień wcześniej "Pan Tadeusz" wyreżyserowany przez Mikołaja Grabowskiego, z muzyką Zygmunta Koniecznego. Trzy godziny smakowicie podanego tekstu i zaskakujących pomysłów reżyserskich. Muzyka!
I jeszcze film "Mustang" Deniz Erguven - "Przekleństwa niewinności" w wersji tureckiej - wpisuje się w to, co właśnie teraz mnie zajmuje: opowieść o dziewczynie, o końcu dzieciństwa, odkrywaniu siebie, buncie, gniewie. O mustangu, którego chcą zaprzęgnąć do bryczki.
Myślę o tych pięknych rzeczach, które ma mnie czekają. O spektaklach, na które już mam bilety. Książkach na stole. Koncertach. O tym, co chcę napisać. Chyba, a nawet na pewno, zabraknie mi czasu...