niedziela, 4 grudnia 2016

Najpiękniejsza (7)

Kilkanaście kilometrów od wybrzeża, prawie 500 metrów nad poziomem morza leży Lama.
Najstarszy dokument zaświadczający o jej istnieniu pochodzi sprzed 800 lat! Na reliktach z tamtych czasów narastają kolejne warstwy, jak słoje drzew. Skaliste zbocze nie daje możliwości rozbudowy horyzontalnej, więc osada wznosi się ku górze labiryntem ciasnych uliczek.

 

Genueńskie dziedzictwo jest tu widoczne na każdym kroku - to wille i pałacyki, zbudowane w latach dobrobytu. Bo Genueńczycy, znani przecież z gospodarności, zadbali o rozwój wyspy, nakazując każdemu rolnikowi coroczne nasadzanie: kasztanów, morw, figowców, oliwek lub winorośli.



Niegdyś bogata i kwitnąca dzięki produkcji znakomitej oliwy, Lama liczy dziś mniej niż 200 mieszkańców. 27 sierpnia 1971 w ogromnym pożarze spłonęło 35 tysięcy drzew oliwnych. Oliwki żyją nawet tysiąc lat, a by zaczęły owocować, trzeba co najmniej lat 30...

 

















Pustawe uliczki pamiętają XIII wiek.

I jeszcze spojrzenie w dal...















Nasz towarzysz podróży, dzięki któremu trafiliśmy do Lamy - i oczywiście jedno ze źródeł.

sobota, 3 grudnia 2016

Najpiekniejsza (6)


W innych krajach wędrowiec co chwila spotyka 
Bogatych miast wieżyce, tonące gdzieś w chmurach. 
Co chwila go zatrzyma wzniosły szczyt pomnika, 
Kędy przeszłość odżywa w bronzach i marmurach;

Korsyko! w twych ku niebu wybujałych górach, 

W twych lasach, których postać ponura i dzika, 
W ubogich chatkach wiosek i w miast twoich murach, 
Napróżnom szukał wspomnień przeszłości promyka —

Lecz w sercu twego ludu zdziwiła mnie cnota, 

Nieznana dziś u możnych Europy narodów — 
Gdzie egoizm zamieszkał śród złoconych grodów.

Tutaj w poziomej chacie górala — prostota, 

Wiara dawna i szczerość i gościnność żyje, 
A każde serce żywo dla wolności bije! 



Polscy romantycy wielbili Korsykę. Nie tylko Konstanty Gaszyński, autor tego sonetu. Czy należy się temu dziwić? Rozczarowani do Napoleona, w korsykańskiej legendzie i pamięci odnajdywali swój los: narodu bezprzykładnie odważnego, lecz pokonanego.




Filippo Antonio Pasquale di Paoli urodził się w 1725 roku  w Stretcie, zmarł 5 lutego 1807 w Londynie.

Jego ojciec, Giacinto Paoli, był przywódcą powstania przeciw Genui w 1729. Dziesięć lat później 1739 Pasquale udał się wraz z ojcem na wygnanie. Służył w armii Neapolu. 
29 kwietnia 1755 wrócił na wyspę, by zostać przywódcą powstania narodowego. W listopadzie proklamowano niepodległość Korsyki i uchwalono pierwszą na świecie konstytucję, o czym nikt - nawet historycy! - nie chce pamiętać, bo to pamięć okrutnie niewygodna. 
Korsyka była pierwszą nowożytną republiką demokratyczną. Jej kres nastąpił 9 maja 1769 r w bitwie pod Ponte Novu.
Paoli nie brał w niej udziału. Dowodził Carlo Salicetti. 
W armii korsykańskiej walczył też oddział kobiecy.
 





"Główną bronią Korsykanów była ich odwaga. Ta odwaga była tak wielka, że w jednej z bitew, w pobliżu rzeki o nazwie Golo, zrobili barykadę z ciał poległych, by przeładować broń przed odwrotem. Rannych umieszczono wśród umarłych, aby wzmocnić wał. Odwagę można spotkać wszędzie, ale do takich czynów są zdolni tylko ludzie wolni" - pisał Wolter.


Po wybuchu rewolucji francuskiej Pasquale Paoli wrócił z wygnania na Korsykę, gdzie został gubernatorem. Po straceniu Ludwika XVI Paoli odciął się od rewolucjonistów. Ogłosił przejęcie władzy na Korsyce i zwołał zgromadzenie narodowe. Dążył do objęcia wyspy protektoratem brytyjskim. Na próżno. W 1796 roku Francuzi zdobyli Bastię i przejęli ostatecznie władzę nad wyspą.


Młodziutki Zygmunt Krasiński na podstawie zasłyszanej w Genewie - a może przeczytanej? - opowieści napisał "powieść korsykańską" "Teodoro, król borów". 
Teodoro Poli, już za życia będący legendą korsykański zbójca walczący z najeźdźcami, zdradzony przez przyjaciela, wpisywał się w romantyczną wrażliwość osiemnastolatka.
Podobnie jak krajobraz i obyczaje, równie egzotyczne i gwałtowne. 


"Korsyka jest wyspą najeżoną skałami i gęstymi krzewinami obrosłą; ciasne wąwozy i kręte jary, przecinając wszystkie jej części, służą za schronienie licznym rozbójnikom. Nie trzeba sądzić jednakże, aby rozbójnicy korsykańscy łupież lub kradzież mieli jedynie na celu: zawsze prawie chęć zemsty staje się przyczyną ich zbrodni; rzadko gwałtem na wieśniakach wymuszają pieniądze lub żywność, mieszkańcy dobrowolnie im dostarczają potrzebnych rzeczy, uważając to za winną należytość."


"Widziano raz dwóch Korsykanów, będących in vinditta,wziętych do pułków francuskich — tam przez dwadzieścia lat, ścisłą związani przyjaźnią, sypiali w jednym łożu, jedli u jednego stołu, dzielili wszystkie niebezpieczeństwa i zabawy, smutki i radości, i przypominając sobie ojczyste skały, razem do nich wzdychali — po upłynieniu lat służby, jeszcze razem siadając na statek, razem płynęli do rodzinnej wyspy i z równym uniesieniem witali sponad łona mórz szare jej góry w oddali; chwilą przed wylądowaniem jeszcze ich dłonie się ściskały i rozumiały się ich serca, lecz skoro dotknęli stopami ziemi, na której wieczną zaprzysięgli nienawiść, odskoczyli od siebie i okropnym zawołali głosem: „Jesteś in vinditta; gdziekolwiek cię spotkam, przywitam cię ołowiem kuli lub żelazem sztyletu!” — i w kilka dni potem pośród skał leżał trup jednego z nich, śmiertelnym ciosem przeszyty."

 
I dzisiaj stosunek Korsykanów do francuskiej władzy jest, cóż... taki jak na powyższym obrazku. I jak ich tu nie lubić?
 

                                                 

Warte lektury